Cały świat jest szalony. Wszystko jest szalone. Salomon powiada, że nieskończenie wielka jest liczba szaleńców. Z nieskończoności nie można nic ująć, nic do niej nie można dodać, jak dowiódł Arystoteles. I wściekłym byłbym szaleńcem, gdybym będąc szaleńcem nie uważał się za szaleńca.
Francois Rabelais (1988:1.368)
Pod hasłem średniowiecznych „świąt szaleńców” mieszczą się: Święta Głupców, Święto Osła, Rubaszna Środa Popielcowa, Święto Butelki, karnawał oraz żartobliwe przedstawienia wielkanocne (łac. fabula paschalis). Nieodłącznym elementem tych ostatnich był „śmiech wielkanocny” (risus paschalis) oraz „parodia sakralna” (parodia sacra), polegająca na parodiowaniu ksiąg świętych i obrzędów kościelnych. Ludowo-jarmarczną ich częścią były odpusty, które nie kojarzyły się, jak obecnie, z kramarzami i handlem, ale z rubasznymi satyrami (soties) i misteriami, parodiującymi poważne ceremonie (np. pasowania na rycerza) i uroczystości kościelne.
Największą popularnością cieszyły się Święto Osła (Festum asinorum), zwane też Świętem Osłów (Asinaria festa) i Święta Głupców (Festum stultorum; fr. Fete des Fous). Nie były to święta, które obchodzono by w określonym dniu – jak w przypadku świąt kościelnych – lecz wiele uroczystości znanych również pod różnymi określeniami, takimi jak Święto Młodzianków, Święto Dzieci, Święto Diakonów czy Święto Subdiakonów. Większość tych świąt obchodzono pod koniec albo na przełomie roku. W kościołach bawiono się i tańczono z okazji św. Mikołaja (6 grudnia), Bożego Narodzenia (25 grudnia), św. Szczepana (26 grudnia), św. Jana Ewangelisty (27 grudnia), Święta Młodzianków (28 grudnia), Święta Obrzezania Jezusa (1 stycznia), jego Epifanii (6 stycznia) czy w Oktawę Epifanii (14 stycznia). Ponadto w dzień św. Jana (24 czerwca), czyli letnie przesilenie, w przeszłości będące jednym z najważniejszych świąt „pogańskich”, obchodzono Święto Głupców. Niekiedy uroczystości trwały nieprzerwanie od 25 grudnia do 6 albo 15 stycznia. Istniały też społeczności, które obchodziły Święta Głupców przez cały rok i każda sytuacja była dla nich okazją do doskonałej zabawy.
Za pewien zwiastun Świąt Głupców można uznać epizod za rządów cesarza Michała III zwanego „Pijakiem” (pan. 842-867). Hałaśliwy tłum jego dworzan ubranych w szaty zakonne z kapitanem gwardii pałacowej, a jednocześnie znanym bufonem Teofilem przebranym za patriarchę, w towarzystwie 12 „metropolitów” (jednym z nich był sam cesarz Michał, „metropolita Kolonii”) odprawił burleskę, podczas której pito ocet z kielicha mszalnego, a Teofil przejechał ulicami miasta na białym ośle. Kiedy spotkał rzeczywistego patriarchę, wystawił go na pośmiewisko swoich kompanów. Jeszcze w X w. patriarcha Konstantynopola Teofilakt prawdopodobnie oficjalnie zezwolił, „by na święta Bożego Narodzenia i Epifanii lud i kler czynili wrzask, krzyk, tańce, błazenady w samym środku Świątyni, naprzeciw samego Sanktuarium”.
Pierwsza wzmianka o Święcie Głupców pojawia się pod koniec XI w. Paryski rektor teologii Joannes Belethus pisał o czterech świętach (tripudia), obchodzonych po Bożym Narodzeniu, podczas których praktykuje się taniec religijny: diakonów, kapłanów, dzieci z chóru oraz subdiakonów (ostatnie nazwał Świętem Głupców), obchodzonych w różnych kościołach we Francji pod koniec grudnia, 6 stycznia oraz 14 lutego.
Święta Głupców obchodzono głównie w kilkudziesięciu miastach Francji. W Niemczech, Hiszpanii i Anglii miało ono o wiele mniejsze znaczenie. W samym Święcie Głupców wyróżnia się cztery elementy: procesję do kościoła, mszę, elementy karnawałowe i przedstawienie teatralne poza kościołem. Nigdy jednak nie stanowiły one jednej sztywnej struktury i podlegały nieustannym zmianom. Obchody święta wszędzie wyglądały podobnie. Ministranci i klerycy wybierali ze swego grona biskupa głupców (episcopus stultus), papieża głupców (papam fatuorum), opata głupców (abbas stultorum), albo opata złych rządów (fr. abbe de la malgouverne) itd. Następnie wieźli go na ośle do kościoła, ubierali w odpowiednie szaty (np. kapę) i wręczali insygnia sprawowania władzy, np. pastorał biskupa.
Podczas Świąt Głupców w kościołach biegano, skakano i tańczono wokół ołtarza. Uczestnicy robili do siebie miny, nierzadko też nakładali upiorne maski ludzi i zwierząt. Kapłani mówili gwarą albo zdaniami bez sensu, syczeli, szczekali, wrzeszczeli, gdakali, rechotali, gwizdali, drwili i wyśmiewali się. Mężczyźni chodzili z kwiatami i liśćmi we włosach, w ubraniach wywróconych na nice, w strojach kobiet, stręczycieli i minstreli, a nawet nago. W kościołach pito alkohol, przebierano się w szaty dostojników kościelnych, wygłaszano bluźniercze kazania, parodiowano kościelną liturgię, jako komunię jedzono pokrojone w plasterki kiełbaski w kształcie penisów, uprawiano grupowy seks w przebraniu mnichów i mniszek.
Następnie wybierano św. Jeruba, czyli po prostu boga Pana, który swoją sterczącą męskością błogosławił lud boży, zwłaszcza zaś płeć niewieścią. Podczas tych świąt w kościołach nierzadko grano w piłkę. Zdarzało się też, że procesję kler odbywał w szatach świeckich, a świeccy – w szatach zakonnych. W czasie parodii kościelnych rytuałów biczowano się, topiono i przypalano. „W kościele, podczas uroczystej celebracji, okadzano kałem miast kadzidłem wybranego błazeńskiego biskupa. Po nabożeństwie kler sadowił się na fury naładowane gnojem; klerkowie jeździli po ulicach i obrzucali kałem towarzyszący im lud”.
Potępienia sypiące się ze strony oficjalnych czynników kościelnych na głowy uczestników świąt głupców i szaleńców nie skutkowały, gdyż społeczne poparcie tego święta było ogromne. Rektor Uniwersytetu Paryskiego Jan Gerson pisał w 1400 roku, że podczas Święta Głupców odbywa się „obrzydliwe wyśmiewanie liturgii i sakramentów. W sposób zuchwały i wstrętny dochodzi do rzeczy, jakie powinny zdarzać się tylko w tawernach i burdelach albo wśród Saracenów i Żydów”. Hierarchia kościelna próbowała zwalczać uczestniczący w tym kler nie tylko groźbą ekskomuniki, ale również pozbawieniem ich wynagrodzenia. Najwyraźniej pierwsza kara nie skutkowała. Przedstawiciele Uniwersytetu Paryskiego w cytowanym liście z 1444 roku stwierdzali, że podczas obchodów tego święta dochodziło nie tylko do szyderczego wyśmiewania urzędników kościelnych, ale również do profanacji sakramentów; domagali się więc, aby ich uczestników traktować jak „heretyków”.
Niższe warstwy społeczne uważały te święta za równie „święte”, co oficjalne święta kościelne, z Bożym Narodzeniem i świętem niepokalanego poczęcia Maryi włącznie. Ich popularność brała się nie tylko z atmosfery wolności i zabawy, ale także z tego, że – przynajmniej dla najmłodszych uczestników – pełniły one ważną społecznie rolę, analogiczną do rytów przejścia, podczas których w kulturach przedpiśmiennych inicjuje się w dorosłość. „Święta głupców” zniknęły wraz z nadejściem epoki oświecenia w XVII w. Ich uczestników odtąd bito i zamykano w szpitalach dla obłąkanych, spętanych łańcuchami jak pospolitych przestępców. „Szalonych” mistyków tolerowano jeszcze w klasztorach, poddanych rygorystycznej regule. Zaproponowana przez nich terapia szokowa pozostawała w sprzeczności z nowym, uporządkowanym i racjonalnym obrazem świata fizycznego i duchowego, jaki stawał się normą na Zachodzie.
W Prowansji Święto Głupców nierzadko pokrywało się ze Świętem Młodzianków; to pierwsze obchodzono bowiem w Święto Młodzianków. Święto Młodzianków obchodzono co najmniej od początku X w. Rozkwit przeżywało w XVI w., kiedy to – w 1547 roku wraz ze Świętem Głupców – zostało ostatecznie zakazane. Podczas Święta Młodzianków wybierano spośród młodych duchownych króla, Chłopięcego Biskupa (łac. episcopus puerorum), który sprawował jednodniowe rządy.
W toku święta wchodzono do kościołów, przerywano msze i parodiowano je za pomocą mimiki i obscenicznych gestów. Po domach – jak współcześnie podczas Halloween – chodziły watahy młodych ludzi, zbierające drobne datki na potrzeby kościoła. W istocie jednak do kościelnej szkatuły trafiało tylko 1/10 pieniędzy, a pozostałą część przeznaczano na zakup alkoholu i jedzenia na wystawną ucztę.
„Na przykład w klasztorze franciszkanów w Antibes świeccy bracia, którzy zazwyczaj pracowali w kuchni i ogrodzie, w Święto Młodzianków zajmowali miejsca księży i celebrowali mszę w kościele, ubrani w wywrócone na drugą stronę wystrzępione szaty liturgiczne, trzymając księgi odwrócone do góry grzbietem, w okularach ze skórek pomarańczy, mamrocząc w niezrozumiałym żargonie i wydając przeraźliwe wrzaski” [Jan Hus był świadkiem obchodów podobnego święta w Pradze.
Tam wybierano „potwornego biskupa”, sadzano go na oślicy i wprowadzano do kościoła. Przed nim niesiono „wielkie pochodnie, zupy i dzban piwa, które następnie zwierzę z apetytem pożerało. Okadzano go przy ołtarzu i tańczono wokół w strojach wywróconych szwem do góry. Często taka ośla msza kończyła się wyjazdem uczestników na wozie wypełnionym ekskrementami”. Podczas Święta Głupców konsumowano boudin, symboliczny ekskrement.]. Manierę odwracania, jaką praktykowali uczestnicy Świąt Głupców, L. Makarius określiła mianem „magii transgresji” i „symbolicznej inwersji”.
Istnieją świadectwa, że Święta Głupców obchodzono jeszcze pod koniec XVIII w., a nawet na początku XX w. W końcu przerodziły się w całkowicie świeckie przedstawienia: karnawały, święta typu Halloween, bale sylwestrowe itp.
Święto Osła
Kto postrzega jak osioł, sam jest osłem.
Idries Shah
Potrzeba wam starego, radosnego szaleńca, Zaratustry.
Friedrich Nietzsche
Święto Osła nawiązywało do wielu tradycji biblijnych i pozabiblijnych. Obchodzono je z okazji ucieczki Marii, Józefa i Jezusa do Egiptu, w dzień obrzezania Jezusa (1 stycznia), w Oktawę Epifanii (14 stycznia), 17 stycznia na pamiątkę oślicy Balaama albo w Niedzielę Palmową na pamiątkę wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Głównymi aktorami uroczystości nie byli jednak ludzie, lecz osioł. Opis stosowanej podczas mszy „oślej liturgii” zawarł w swoim Officium Circumcisionis Domini teolog Pierre de Corbeil (XIII w.), arcybiskup Sens. Uroczystość rozpoczynała się od radosnej pieśni, po której dwóch kanoników doprowadzało osła do pulpitu i nakrywało go kapą. Czasami dosiadało go dziewczę mające uosabiać Maryję, trzymające w ramionach dziecię. Jeden z kanoników odprawiał mszę, a drugi „ogłaszał imiona wszystkich uczestników święta”.
Potem intonowano słynną w całej Francji Przemowę osła, będącą „serią triumfalnych okrzyków, zachwalających przymioty osła”, które przedstawiały go jako Osła Wiecznego Tułacza. Pojawiają się takie zdania, jak: „Ośle, już pijany ziarnem, powiedz «amen», jeszcze «amen», i w pogardzie starość miej”, wyśpiewuje się psalmy, w których słychać okrzyk evohe, znany z misteriów dionizyjskich: „Pan mówi evohe – dziewica mówi evohe – dziś poznała Słowo, evohe – matką jest nie wiedząc, evohe – szczęśliwą małżonką, evohe…”. Jak pisał J. Campbell, „w katedrze w Beauvais rolę Marii grała dziewczynka, która wraz z osłem podchodziła do ołtarza, gdzie zajmowała miejsce po stronie Ewangelii, a przy końcu każdej części mszy wszyscy zgromadzeni ryczeli jak osły”. W kodeksie z XI w. czytamy: „pod koniec mszy, zamiast słów Ite missa est («Idźcie, msza skończona»), ksiądz trzykrotnie ryczał jak osioł, a zamiast słów Deo gratias («Bogu dzięki»), parafianie także trzykrotnie ryczeli”.
William z Auxerre (XIII w.) w swoim De Oficiis Ecclesiasticis uznał Święto Osła za „chrześcijański substytut pogańskich Parentalii”, nie podchodził jednak do nich z wrogością. Autorzy cytowanego już listu Fakultetu Teologii z 12 marca 1444 porównali zachowanie księży i pisarzy parafialnych do „pogan” czczących Janusa czy świętujących podczas styczniowych kalend boga Cerwula (Cerwulusa). Zakonnicy i klerycy „w godzinach liturgicznych noszą maski (…) tańczą w chórze przebrani za kobiety, stręczycieli lub minstreli. Śpiewają swawolne pieśni. Podczas mszy objadają się czarnym puddingiem w rogu ołtarza. Grają tam w kości. Okadzają się śmierdzącym dymem z podeszw starych butów. Bezwstydnie biegają i skaczą po kościele”.
O tym, że nawiązanie do tradycji greckiej nie było przypadkowe, świadczy fakt, iż na okładce mszału zawierającego oficjum Święta Głupców widniały swawolne sceny z mitologii greckiej i rzymskiej. Cała zaś atmosfera towarzysząca temu wydarzeniu miała wszelkie cechy paniki. Słowo to zresztą wywodzi się właśnie od okrzyku Pana, którym ów bóg przestraszył tytanów.
J. Heers przytacza świadectwa, „że [niższy – J. S.] kler i jego przełożeni w pełni aprobowali obchody Święta Osła i przyłączali się do nich”, ponieważ – choć podczas jego obchodów panowała atmosfera swawoli i rozrywki – nie atakowano hierarchii kościelnej, dogmatów chrześcijaństwa ani porządku społecznego.
Wspólną cechą cytowanych opisów świąt głupców i szaleńców oraz Święta Osła było odwrócenie istniejącego, i uznanego za normatywny, chrześcijańskiego porządku rzeczy, który wyznaczał nieprzekraczalne granice: wysokie/niskie, sacrum/profanum, mężczyzna/kobieta, dusza/ciało itp. Świadczą o tym: używanie masek, noszenie kobiecych sukni przez męski kler, jak również (szamańskie w swojej naturze) transformacje: człowieka w zwierzę, zwierzęcia w człowieka, a nawet w Boga, mężczyzny w kobietę i ducha w ciało. Na czas święta osioł zastępował kapłana, a niższy kler wywyższał siebie i zajmował miejsca przeznaczone dla wyższego kleru.
Z kolei kapłana zniżano do poziomu osła, zwierzęcia uznawanego za symbol głupoty i uporu, ale również mądrości (casus oślicy Balaama) albo też osła czyniono kapłanem, a nawet wywyższano do poziomu Chrystusa. Rytualny transwestytyzm i transformacje (z odgrywaniem roli zwierząt włącznie) z dawien dawna stanowią cechę przeżyć inicjowanych podczas rytuałów inicjacyjnych i wskazują na liminalny i dwuznaczny charakter inicjowanej jednostki, która – na czas rytuału – zapominała o swoim człowieczeństwie. Czyniono to też przez zachowania typowe dla klaunów, użycie paradoksów itp. Będąc człowiekiem, można jawić się jako zwierzę (gdy wydaje się z siebie animalne dźwięki). Podczas rytuału przekraczano też nawyki związane zjedzeniem i mówieniem, obżerając się i bełkocząc, co stanowi przeciwieństwo nie tylko normy ludzkiej, ale również ideału zakonnego (postu i milczenia). Zachowania te budzą śmiech, a ten – przez swój oczyszczający charakter – wyzwala umysł człowieka z nawykowych zachowań. Pod tym względem uczestnicy Święta Głupców zbliżają się do rosyjskich jurodiwych, a pod względem użytku czynionego z krwi – do świętych klaunów.
Przykłady skrajnej ascezy świętych
Niejeden pod działaniem szaleństwa, a także przyzwyczajenia, może zajmować wobec tych rzeczy taką postawę, jak Galilejczycy.
Epiktet (Diatryby 4.7)
Ponieważ dla wielu średniowiecznych ascetów chrześcijańskich normą stały się długotrwałe posty o chlebie i wodzie, noszenie włosiennicy, codzienne biczowanie ciała [św. Bernard z Clairvaux biczował się ostrym kańczugiem. Św. Zdzisława z Lemberka nawet nocą nosiła włosiennicę, kazała się służącej biczować rózgami z rzemieni, pokrzyw, cierni i głogów. Bł. Humilianna Cerchi nosiła włosiennicę z koźlej skóry i biczowała się do krwi. Św. Mikołaj z Tolentino nieustannie nosił włosiennicę z haczykami z drutu, które dotkliwie raniły jego ciało; ponadto każdej nocy biczował ciało do krwi. Św. Małgorzata z Kortony tak dotkliwie się biczowała, że ciało „pokryło się ranami i bliznami.
Odczuwała realne pragnienie zniszczenia” go. Bł. Franciszek z Fabriano tak długo i często bił się po plecach i ramionach, że po jego śmierci stwierdzono, iż skóra mu w tych miejscach zrogowaciała. Bł. Franciszek Patrizzi „codziennie rano biczował się tak mocno, że wszyscy, którzy to słyszeli, przypuszczali, że bije w drewno lub kamień”. Św. Andrzej Corsini biczował się codziennie do krwi żelaznym łańcuchem. Św. Katarzyna ze Sieny trzy razy dziennie biczowała się do krwi żelaznym łańcuchem. Na ciele nosiła łańcuch z nabitymi gwoździami, który wrósł jej w ciało. Św. Wincenty Ferreriusz biczował się codziennie przez 40 lat. Umartwianie się bł. Piotra z Luksemburga polegało na biciu się kijami i okręcaniu się ciasno sznurem z węzłami. Pomimo nalegań lekarzy nie chciał go zdjąć, uległ dopiero pod groźbą papieskiej ekskomuniki. Św. Franciszek z Pauli nosił zawsze ostrą włosiennicę i biczował się do krwi żelazną dyscypliną z ostrymi haczykami na końcu. Św. Feliks z Cantalice pod habitem zawsze nosił ostrą włosiennicę, a każdej nocy trzykrotnie biczował się do krwi. Św. Józef z Kupertynu biczował się do krwi (nierzadko żelaznym łańcuchem).
Św. Paweł od Krzyża „niemal codziennie” biczował się publicznie, by skłonić innych do nawrócenia się.] oraz nocne czuwania na modlitwie, czyli to, co współcześni psycholodzy (nie wyłączając konfesyjnych) uznają za patologię, określenie tego, co średniowiecze traktowało jako normę, jest niemożliwe. Niejednokrotnie zwracano uwagę na patologiczny aspekt chrześcijańskiej ascezy, przywodzący na myśl zachowanie pacjentów szpitali psychiatrycznych. W średniowieczu tego typu asceza była czymś naturalnym i stanowiła jeden z elementów typowego wizerunku świętego. Asceta swoimi nadludzkimi, „szalonymi” wyrzeczeniami i ekscentrycznym zachowaniem pragnął się zbliżyć i upodobnić do swojego „szalonego” Boga Chrystusa.
Łagodne formy ascezy mnichów irlandzkich mogą mieć kynickie korzenie. Podobnie jak kynicy, Irlandczycy chodzili ubrani w skóry zwierząt, żywili się orzechami i roślinami, pili wodę, a spali na ziemi z kamieniem pod głową zamiast poduszki. Cechowała ich kynicka pokora, umiłowanie natury i zwierząt, co później stało się cechą św. Franciszka z Asyżu i jego uczniów. Niektórzy asceci irlandzcy próbowali prześcignąć w „szaleństwie” ascetów syryjskich. Św. Finnchua przez siedem lat wisiał zawieszony na żelaznych kajdanach przeciągniętych pod pachami, „aby zapewnić sobie miejsce w niebie”. On i św. Ite wystawiali ciało na ukąszenia chrabąszczy i jelonków.
Św. Findian nosił łańcuch, który wżarł mu się w ciało. Św. Ciaran jadł chleb zmieszany z piaskiem. O św. Kevinie można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że swoją asceza oderwał się od natury. Jego praktyka przypomina ścieżkę niektórych ascetów hinduskich. Przez siedem lat nie kładł się spać; stał, trzymając ręce nieruchomo w tej samej pozycji, tak że kos złożył na nich jajka i wysiadywał je. Walijski św. Brynach codziennie zanurzał się w lodowatej wodzie, a św. Colman mac Luachain miał przez całą dobę pozostawać zanurzony pod wodą. „Ci szaleńcy – pisał o ascetach irlandzkich R. Flower – włóczyli się po lasach, żyli na koronach drzew i mieszkali razem ze zwierzętami. Schodzili pod wodę, by łapać w ręce ryby. Ich wypowiedzi były mieszaniną mrocznego szaleństwa i natchnionej mądrości”.
Skrajna asceza stała się powodem częstych chorób u „świętych anorektyczek”, które – zdaniem R. M. Bella – cierpiały na anoreksia nervosa (łac. „brak [an] apetytu [oreksis]”), chorobę o podłożu nerwowym. Powód tego wyjaśniła Jeanne Guyon (1648-1717), która była „szalona” na punkcie miłości do Boga: „Byłam jak ci pijacy lub zakochani, co myślą wyłącznie o swej namiętności”.
Św. Agnieszka z Montepulciano (1268-1317) spała na ziemi z kamieniem pod głową, jadła tylko kawałek twardego chleba dziennie i piła odrobinę wody. Św. Koleta z Korbei (1381-1447) przez cały rok chodziła boso, w tym samym, starym, połatanym habicie, a zimą nie grzała się przy piecu, ponieważ nie znosiła ognia. Nigdy nie zdejmowała z siebie paska żelaznego, który wrósł jej w ciało; kiedy spowiednik nakazał jej go zdjąć, zerwała go wraz z kawałkami ciała. Skutkiem tej skrajnej ascezy nabawiła się wielu chorób, m.in. duszącej puchliny i krwotoków; nocą nie mogła spać z powodu dotkliwego bólu.
Skrajną ascezę prowadził hiszpański św. Piotr z Alkantary (1488-1562). Nigdy nie ubierał się odpowiednio do pory roku: zimą otwierał okno i wystawiał się na działanie mrozu, a w letnie upały chodził z odkrytą głową. Zawsze chodził boso, w bardzo ciasnym habicie z sierści, przypominającym nie tyle włosiennicę, co raczej pancerz albo tarkę, która rozdrapywała rany, jakie sobie zadawał biczem (dwa razy dziennie biczował się ostrymi łańcuszkami). Teresa z Avila uznała stan jego umysłu za „szczęśliwe i pożądane szaleństwo!”.
Św. Małgorzata Maria Alacoque (1647-1690) tak mocno obwiązywała się sznurami i łańcuszkami oraz specjalnie przysposobionymi żelaznymi pasami, które były naszpikowane kłującymi ostrzami, że usunięcie ich bez okaleczenia było niemożliwe. Ponadto w roku 1678 wyryła sobie na piersiach imię „Jezus”, a gdy rany się zabliźniły, w 1679 odnowiła je płomieniem świecy. Własną krwią wykonała napis informujący o oddaniu się Bogu. Kiedy opiekowała się chorymi, „całowała zropiałe i cuchnące rany mimo wielkiego wstrętu”.
Św. Weronika Giuliani (1660-1727) cały czas nosiła włosiennicę na gołym ciele, na niej habit nabity kolcami, a ponadto owijała się łańcuchami, spała na ziemi, godzinami leżała na krzyżu albo kładła sobie na ramiona ciężki kamień. Aby się ukarać za wypowiedzenie niepotrzebnych słów, wkładała sobie pod język kamyki.
Osobliwością ascezy św. Gerarda Majelli (1726-55) był pojedynek z innym ascetą Franciszkiem Margottą (1699-1764) o to, „kto potrafi więcej swemu ciału dokuczyć”.
Jedną z form ascezy było niepatrzenie w twarz rozmówcy, zwłaszcza płci odmiennej, albo wypowiadanie tylko niezbędnej liczby słów.
Należy podkreślić, że asceza w zakresie jedzenia, snu i ubrania prowadziła z jednej strony do doświadczania SET [stan ekstatyczno-transowy], a z drugiej powodowała wizje, nierzadko o charakterze demonicznym. Sami mistycy uważali przeżycia o demonicznej naturze za próbę, a nawet szczególną łaskę Boga. Butler tłumaczył je aktywnością typu poltergeist. Znajdują one też analogię w doświadczeniach inicjacyjnych szamanów syberyjskich, którzy w SET byli wielokrotnie bici. Do SET mogło też prowadzić cechujące wielu mistyków niemal nieustanne wylewanie łez, będące kontynuacją starożytnych lamentacji. Dzięki temu asceta zmieniał swój status w oczach innych: nie był postrzegany jako człowiek, lecz jako istota quasi-boska, dysponująca cudotwórczymi zdolnościami.
Także inne wątki z żywotów ascetów i świętych nawiązują do tradycji szamańskiej. Chrześcijańscy mitografowie i hagiografowie z jednej strony nawiązywali do ogólnoludzkiego dziedzictwa motywów o charakterze szamańskim i magicznym, a z drugiej wykazali się sporą wyobraźnią, kreując nowe wątki. Asceza Patryka (385/95-461), najsławniejszego świętego irlandzkiego, miała, zdaniem S. Czarnowskiego, „charakter postu magicznego”, magicznego obrzędu użytego „przeciw niebu, aby wymóc na nim ustępstwa”, czyli przypominała rytualną ascezę starożytnych Żydów. Dzięki temu zwycięskiemu postowi-szantażowi Patryk uzyskał od Boga przywilej wyprowadzenia co roku niemal tysiąca dusz z piekła. Miał on w zwyczaju stać w nocy w lodowatej wodzie rzeki, modląc się, a ponadto, podczas odosobnienia na górze Aigle, nic nie jadł i nie pił. Posiadaną łaską, uważaną za łaskę Jezusa i oznakę wtajemniczenia, jak magiczną różdżką otwierał drzwi do świata podziemnego.
Przykłady „szalonego” zachowania mistyków
Czy bóg bierze na siebie odpowiedzialność za szaleństwo, jakim dotknął ludzi, czy też ludzie stają się odpowiedzialni za Boga, który pozwolił się ukrzyżować?
Gilles Deleuze
Na chrześcijańskim Zachodzie za „szalonych” mistyków uważano zarówno „ortodoksów” i „heretyków”, jak religijnych entuzjastów. Podobnie jak na Wschodzie, chodzili oni w łachmanach albo zgoła nago, czasami nosili też na głowie tonsurę w kształcie krzyża, czyli pozostawiali na niej tylko dwa pasma włosów. Szaleństwo określano mianem „choroby św. Wiktora” lub „choroby św. Nazariusza”, a epidemie taneczne (np. tarantyzm) wiązano z postacią św. Wita.
Za „szalony” można by też uznać średniowieczny kult śmierci, gdyby nie był on w owym okresie normatywny i praktykowany przez wszystkich, z papieżami włącznie. Praktyka meditatio mortis ma starożytne korzenie i była już stosowana przez mnichów syryjskich i egipskich.
Znane są przypadki, w których nauczanie charyzmatycznego nauczyciela wpędza umysł adepta w „szaleństwo”. Można to uznać za exemplum doświadczenia inicjacyjnego, zakończonego duchowym odrodzeniem się. Bł. Kamila Baptysta Varano (1458/9-1517/27) w roku 1479 usłyszała kazanie franciszkanina, które wywarło na niej tak silne wrażenie, że miała wrażenie, „jakby w jej duszę [uderzyły] piorun i błyskawica”. Rozpaliły w niej wewnętrzny ogień, który doprowadzał jej umysł do szaleństwa. Przeżycia te nasiliły się następnie w wyniku serii wizji, w których otrzymała niezmierzone, „nadzwyczajne światło miłości Bożej”; sprawiło ono, że poczuła się jak obłąkana; mówiła: „szaleństwo, szaleństwo”. Z kolei św. Jan Boży (1495-1550) był tak poruszony kazaniem Jana z Avili, że przeżył załamanie nerwowe, które – dzięki przeżyciu kryzysu psychotycznego – doprowadziło go do odrodzenia się i realizacji świętości.
Św. Krystyna ze St. Trond w powszechnej opinii uchodziła za „opętaną”. Zdaniem M. H. King, była „Głupcem dla miłości Chrystusa”, a zdaniem A. M. Hibbard jej biografie zawierają modelowe cechy szamanki. Dla Hibbard chrześcijański święty to w istocie szaman, któremu hagiografia przypisuje te same umiejętności, dostosowane do potrzeb nowej „ortodoksji” i doktryny. Zdaniem tradycji, Krystyna ze St. Trond, wielokrotnie wtrącana do więzienia, w nieznany sposób zawsze uwalniała się i chroniła w puszczy. Tam żywiła się mlekiem z własnych piersi, modląc się nieustannie.
Miała tak plastyczne członki, jakby w ogóle nie posiadała kości i z tego powodu często zwijała się jak jeż w kulę. Gdy porywała ją ekstaza, wirowała wokół siebie tak szybko, że nie można było odróżnić zarysu jej kończyn, albo godzinami stała w bezruchu zatopiona w modlitwie. Jej praktyka obejmowała m.in. wchodzenie nago między cierniste krzaki, zanurzanie się po pas w kotle z wrzątkiem, siedzenie w rozpalonym piecu i wkładanie doń rąk i nóg, które jednak (mimo że czuła ogromny ból) pozostawały niepoparzone. Rzucała się bez szkody na koło młyńskie i w sforę rozjuszonych psów. Ciało miała tak lekkie, że mogła je utrzymać niewielka gałąź. Miała też wzlatywać na czubek drzewa i tam pozostawać, modląc się.
Inna „szalona” mistyczka z epoki, św. Ludgarda z Tongeren (1182-1246), w ekstazie krzyczała i wykonywała gwałtowne ruchy, jakby była opętana. Jej biograf istotnie pisał, że była nawiedzona „duchem szaleństwa” (łac. desipientium spiritu), będącym efektem zjednoczenia mistycznego z Chrystusem.
Piotr Waldo (Valdes, ? – ok. 1206), kupiec z Lyonu, po usłyszeniu od teologa, którego mowa zrobiła na nim wielkie wrażenie, że drogą do doskonałości jest wyrzeczenie się bogactwa (Mt 19.21), sprzedał w roku 1173 swój znaczny majątek, pieniądze rozdał ubogim, a córki umieścił w klasztorze i zaczął głosić Ewangelię w duchu pierwszych chrześcijan. W ten sposób – jak pisał – „wyzwolił się od władzy mamony”. Zaczął chodzić ulicami i krzyczeć: „Nie możecie Bogu służyć i mamonie” (Mt 6.24). Zdaniem współczesnego anonimowego kronikarza kościelnego, Waldo musiał przekonywać mieszkańców miasta, że nie jest szalony: „Myślicie, że zwariowałem, ale tak nie jest. Jak powiada Ewangelia, nie można służyć Bogu i mamonie, i oto ja wyzwoliłem się dziś od władzy mamony”. Stwierdził, że uczynił to z dwóch powodów: dla własnego dobra, aby odtąd każdy, kto zobaczy go z pieniędzmi, mógł uznać go za obłąkanego, jak i dla dobra innych, by im pokazać, że zaufanie trzeba pokładać w Bogu, a nie w bogactwie.
Jak „szalony” zachowywał się też św. Franciszek z Asyżu. Sam nazywał siebie idiotą i tłumaczył, że to Bóg „chciał, aby został nowym głupcem”. Gdy ten syn szlacheckiej rodziny zaczął praktykować ascezę, ukrywając się w jamie albo zanurzając w rowie pełnym lodu, ludzie „niemiłosiernie mu ubliżali, obwoływali go głupim i szalonym, rzucali nań błoto ulicy i kamienie”. Zdaniem oficjalnej hagiografii nawrócenie Franciszka, „drugiego Jezusa”, dokonało się pod wpływem inicjacyjnego powołania we śnie oraz dobiegającego z krucyfiksu głosu, który nakazał mu naprawić obracający się w ruinę kościół. Ale w opinii J. Greena na głupca bożego pasował go „asyski idiota”, z którym spotkał się kilkakrotnie. Ojciec, chcąc skłonić go do zmiany postępowania, związał go, pobił i zamknął w ciemnym pomieszczeniu. Gdy zażądał od niego zwrotu pieniędzy, Franciszek oddał mu wszystko, co miał, wraz z ubraniem i pozostał nagi. Jak pisał Tomasz z Celano, Franciszek zmagał się „nagi z nagim”. Pielęgnował i całował rany trędowatych, a nawet całował ich w usta.
Zdaniem R. P. Cuthberta (1912) – który swoją klasyczną biografię Franciszka oparł na najstarszych źródłach – doświadczał on stanów, których charakteru nie był pewien. W jego życiu można dostrzec objawy choroby szamańskiej, która „ciągnęła się latami”. Słyszał głos wzywający go do pójścia z nim, który brał za głos Boga, a także odgłos biegnących za nim stóp i ciężkie stąpania, ale gdy odwracał się, nie widział nikogo. W drodze miał też erotyczne wizje, które uznał za „pułapkę szatana” i próbował zwalczyć biczowaniem.
Traktowano go jak błazna i głupca, gdyż głosił kazania w fartuchu ogrodniczym. Własnoręcznie zburzył zbudowany dla franciszkanów dom, gdyż uznał go za zbyt okazały. Reguła, którą nałożył na zakonników, była równie surowa jak buddyjska winaja: zakazywała m.in. posiadania pieniędzy. Miał skłonność do samoponiżenia: kiedyś rozkazał Bernardowi z Quintavalle, zwanemu też Bernardem z Asyżu (?-1241/6) – późniejszemu świętemu, któremu nadał tytuł „błazna i kuglarza Bożego” – by trzykrotnie przeszedł po nim, stawiając mu stopy na ustach i szyi. Przy innej okazji, gdy podczas choroby zjadł trochę mięsa, nakazał jednemu z zakonników, „aby uwiązał mu powróz u szyi i tak ciągnął poprzez całe miasto, jak przestępcę, głosem herolda wołając i mówiąc: «Oto widzicie obżartucha, który tuczył się kurzym mięsem» „. Gdy którejś nocy stwierdził, że zamiast na drewnie lub na kamieniu ma głowę wspartą na poduszce, uznał to za podstęp szatana, który wstąpił w nią, aby go kusić.
Pierwszych zwolenników Franciszka, którzy podobnie jak on praktykowali skrajną ascezę, traktowano jak obłąkanych, pijanych, głupców, naiwnych albo zwykłych rabusiów, czyli widziano w nich tricksterów. Obrzucano ich obelgami i nie zapraszano do domów z obawy przed kradzieżą; cierpieli więc głód i poniżenie. Patrzono na nich „jak na nieszczęśliwych szaleńców; inni uważali ich za fanatyków”. Ktoś miał o nich powiedzieć: „Albo to są święci, albo niebezpieczni szaleńcy”. Swoich braci zakonnych Franciszek nazwał „Bożymi kuglarzami”. Ich działalność J. Green określił jako „szaleństwo ewangeliczne”, a Franciszek to dla niego „szaleniec Boży”. Dodał, że to „Opatrzność” obdarzyła go „szaleństwem, któremu nie sposób było się oprzeć”. W usta Franciszka włożył słowa: „Powiedział mi Pan, że chciał, abym był nowym szaleńcem (pazzo) na tym świecie, i nie chciał nas prowadzić drogą innej wiedzy niż ta”. Zdaniem Greena reguła Franciszka to połączenie „zdrowego rozsądku i szaleństwa metafizycznego (…) chaos szalonej miłości”, która kulminuje „w paroksyzmie boskiego upojenia”.
Pierwsi franciszkanie, aby nie zasnąć podczas nocnej modlitwy, zawieszali się na powrozach nad ziemią. „Niektórzy zakładali żelazne obręcze”, inni „opasywali się drewnianymi ściskaczami”, obnażali na mrozie i ranili ciało kolcami cierni. W Bolonii, dokąd Franciszek wysłał Bernarda, „dzieci, ujrzawszy szatę jego zużytą i podłą, szydziły zeń wielce i lżyły go, jako zwykło się czynić z głupcem. Atoli brat Bernard znosił wszystko cierpliwie i radośnie dla miłości Chrystusa, a nawet, aby jeszcze bardziej go dręczono, usiadł z umysłu na placu miejskim.
Kiedy tak siedział, zebrało się wokół niego wiele dzieci i mężów, ten ściągał mu kaptur w tył, ów naprzód, ten obrzucał kurzem, ów kamieniami, ten potrącał tu, ów tam”. Chociaż niektóre opowieści zawarte w Kwiatkach świętego Franciszka z Asyżu mają charakter legendarny, to jednak w wielu z nich można znaleźć elementy charakterystyczne dla żywotów typowych „szalonych” mistyków. Za autentyczne i dowodzące ewangelicznego szaleństwa należy jednak uznać opowieści o tym, jak to w Hiszpanii i Maroku zakłócali modlitwy muzułmanów i obrzucali obelgami ich religię. Zdaniem J. Sawarda, pierwsi franciszkanie byli „bandą świętych żebraków, idiotów i kuglarzy, którzy niemal z dnia na dzień stali się zakonem o światowym zasięgu”.
Leon, jeden z pierwszych franciszkanów, jak dziecko, zawsze zachowywał się przeciwnie do oczekiwań Franciszka i mówił nie to, czego ten od niego wymagał. Inny franciszkanin, Jałowiec (?-1258), kiedyś zdjął z ołtarza srebrne dzwonki i podarował je pewnej ubogiej kobiecie. Miłość bliźniego doprowadził do absurdu: chcąc sprawić przyjemność choremu zakonnikowi, przyniósł mu to, o co ten go prosił: nogę świni, którą obciął żywemu zwierzęciu.
Spotkanemu w lesie ubogiemu oddał własny habit, a sam został nagi. Chcąc wystawić się na pośmiewisko tłumu, wszedł do Witerbo w samych spodniach, z resztą ubrania na głowie, a „dzieci i wyrostki sądząc, że jest niespełna zmysłów, wyrządzały mu wiele obelg, obrzucając go z tyłu błotem, ciskając nań kamieniami i szarpiąc go tam i sam, wśród mnogich słów szyderczych”. Aby uczynić z sobie jeszcze większe pośmiewisko, zaczął się huśtać na huśtawce jak dziecko. Analogicznie zachowywał się później w Spoleto, co dało innym franciszkanom asumpt do nazwania „go szaleńcem, głupcem i hańbicielem Zakonu świętego Franciszka”. Uznali oni, że „jak szaleńca winno by się zakuć go w kajdany”. Przy innej okazji ugotował zakonnikom w klasztorze jedzenia na dwa tygodnie.
Beatrycze z Nazaretu w ciągu całego życie miewała długotrwałe, kilkuletnie okresy apatii i szaleństwa. W jednym z długich okresów depresji, który trwał rok, była tak zajęta swoim cierpieniem i całkowicie nieświadoma otoczenia, że nie potrafiła myśleć o niczym innym. Bez przerwy, w dzień i w nocy, wpatrywała się w niebo, błagając o pomoc, całkowicie tym pochłonięta. Inne mniszki, a w ślad za nimi jej biograf, nazywali ją „szaloną”. Doświadczenie przebicia serca było u niej tak silne, że nie mogła znieść jego intensywności i modliła się o chorobę, która uwolniłaby ją od tego „szaleństwa”. W dzień epifanii w roku 1232 ujrzała w ekstazie Jezusa stojącego na ołtarzu z rozpostartymi rękoma. Na ten widok upadła na ziemię w omdleniu, „szalona” z pożądania. Jej duchowa radość była tak wielka, że drżała, jakby była obłąkana. Temu stanowi, który utrzymywał się u niej przez wiele lat, często towarzyszyły gesty, taniec i omdlenia. Czując, że jest niegodna otrzymanych łask i wyrażanej jej czci, zaczęła udawać obłąkaną. 26 grudnia 1235 weszła w okres trwającego sześć tygodni „duchowego obłędu”, spowodowanego nadmiernym osłabieniem.
Bł. Jakub z Todi (Jacopone da Todi, 1230/6-1306) po śmierci żony w roku 1268 został świeckim ascetą i, ubrany w łachmany, rozpoczął pokutę. W ciągu następnych 10 lat nierzadko zachowywał się jako szalony i za takiego był też uważany przez swoich krewnych i przyjaciół. Praktykował swoistą ascezę: widziano, jak chodził na czworakach po głównym placu miasta, odziany tylko w lwią skórę z uprzężą osła na plecach. Przy innej okazji pojawił się na weselu swojego brata nagi, wysmarowany smołą i pokryty piórami. Chcąc zwalczyć demona obżarstwa, kładł sobie na twarz kawałek mięsa, aż oblazło go robactwo i zaczął cuchnąć. W jego celi panował smród do zniesienia. Głodny, kładł na stół wyborne jadło i stał przed nim, śpiewając. Przy innej okazji przyniósł pewnemu człowiekowi do domu kupione przez niego kurczęta, a potem włożył je do jego rodzinnego grobowca. Miłość do Boga zmieniła dogłębnie jego istotę; zachowywał się jak człowiek „szalony” i pijany miłością.
Miłość, której doświadczał, była tak intensywna, że przyprawiała go o szaleństwo. Porównywał ją do równie szalonej miłości Chrystusa: „Wydaje się, że oszalałeś z miłości do ludzi!”. Zdumiewał się nad „szaleństwem Boga”, który zadał sobie tyle trudu, aby „zbawić tak małowartościowe stworzenie”, jak człowiek. To szaleństwo sprawiło, że Bóg upokorzył siebie, stając się cierpiącym człowiekiem. Jakub wielokrotnie stwierdzał, że w szaleństwo wpędził go „Chrystus szalony z miłości” do niego. Pisał: „Ten, który jest szalony dla Chrystusa, ludziom wydaje się szalony. (…) Ten, który chce iść do tej szkoły, znajdzie w niej nową doktrynę: szaleństwo; ci, którzy go nie doświadczyli, nie wiedzą, jak ono jest dobre”. Za kres i cel życia człowieka uznawał mistyczną przemianę duszy w Chrystusa. Jego zdaniem już pierwszą fazę zjednoczenia z Bogiem mistyk odczuwa jako oszołomienie: wola człowieka jednoczy się z wolą Boga, a mistyk „oddaje się boskiemu szaleństwu”.
Czytając Pieśni Jakuba, odnosi się wrażenie, jakby wyszły one spod pióra tamilskich siddhów śiwaickich. W obu przypadkach za szaleństwo uznaje się życie zwykłego człowieka niezwiązane z religią, nierozważną miłość, łamiącą prawa i obyczaje, a w końcu cały świat, „przypominający człowieka obłąkanego”. Dla E. Underhill jego zachowanie było przejawem „boskiego szaleństwa” albo świętego szaleństwa (wł. santa pazia), czyli metodą budowania nowej osobowości.
Za nietypowego „szalonego” mistyka można uznać Gerarda Segarelliego (?-1301) z Parmy, twórcę potępionego ruchu ubogich zwanych Braćmi Apostolskimi. Gerard przez wiele lat medytował w samotności, a następnie sprzedał wszystko, co posiadał, pieniądze zaś po prostu rozrzucił wśród przechodniów w Parmie. Zaczął się utrzymywać z jałmużny. Czasami ubierał się jak aktor i zachowywał jak błazen. Nosił długie włosy, sandały i opończę, gdyż tak właśnie, jak sądził, wyglądali apostołowie (wiedzę o ich wyglądzie czerpał z ilustracji z epoki). Chcąc jak najdokładniej naśladować Jezusa, dał się obrzezać, przewijać z noszonych przez siebie pieluszek; karmił się mlekiem z piersi pewnej kobiety. Spędził noc z dziewczyną, chcąc wystawić na próbę jej czystość. Przez kilka dni chodził ulicami Parmy, nie witając się z nikim, gdyż chciał wypełnić zalecenie ewangeliczne (Łk 10.4). Co jakiś czas wykrzykiwał tylko słowo Penitencagite! („Wzywajcie do pokuty!”). Zaproszony na obiad, mówił, że przyjdzie albo nie przyjdzie.
Kościelny historyk Salimbene de Adam, opisując Braci Apostolskich, nie przebierał w wyzwiskach. Nazwał ich „synagogą szatana” i przedstawił jako „kongregację szubrawców i świniopasów, fałszywych i lubieżnych ludzi, głupców i zwierzęcych plugawców, ignoranckich jak bestie, typów prostackich (…) odpowiednich tylko do czyszczenia latryn”. Salimbene uważał, że odrzucając msze, liturgie, spowiedź, szkolnictwo itp., odchodzą od źródeł apostolskiego chrześcijaństwa. Bracia Apostolscy byli znani z ekscentrycznych praktyk. Np. rozbierali się, stawali pod ścianą i krzyczeli: „Ojcze! Ojcze! Ojcze!”.
Bł. Jan Colombini (ok. 1304 – 1367) po nawróceniu się zaczął prowadzić tak skrajną ascezę, że został wygnany z miasta. Jego „szaleństwo” przejawiało się nie tylko w tym, że większość czasu spędzał na modlitwie i czynach miłosierdzia (np. pielęgnowaniu we własnym domu chorych, w tym trędowatych), ale również w tym, że sprzedawał towary po znacznie niższych cenach od tych, po jakich je kupił. Wraz ze swymi zwolennikami wędrował od miasta do miasta, wznosząc okrzyki „chwała Jezusowi Chrystusowi”. „Spektakl”, który uczynił ze swojego życia, wywierał wpływ na innych. Niektórzy z nich przechodzili wewnętrzną przemianę.
Bł. Bartłomiej z Montepulciano (?-1330) udawał obłąkanego, aby wystawić się na pośmiewisko dzieci. Późniejszy sławny pustelnik i mistyk Richard Rolle (?-1349) któregoś dnia poprosił siostrę, aby dała mu dwie swoje tuniki, a następnie obciął rękawy od szarej szaty i guziki od białej, włożył szarą szatę na białą, a na głowę dziwaczny kapelusz, który nosił jak kaptur. Potem opuścił dom i został pustelnikiem. Jego siostra mówiła: „Mój brat oszalał” (łac. Frater meus insanit).
Bł. Joannę Marię z Maille (1331/2-1414), która praktykowała surową ascezę i rozdała cały majątek, uważano za kobietę obłąkaną lub czarownicę. Spała na stopniach ołtarza, a bijąc pokłony, dotykała ustami posadzki. Inna religijna ekscentryczka, wiedeńska zakonnica Agnes Blannbekin (XIV w.), to przedstawicielka tzw. „mistyki napletka Jezusowego”. Wyobrażała sobie napletek Jezusa, czuła jego słodki smak na języku i podobno połknęła go około stu razy.
Angielska mistyczka Margery Kempe, po urodzeniu pierwszego z 14 dzieci zaczęła uskarżać się na poważne zaburzenia. Z rozpaczy, będącej wynikiem strachu przed potępieniem, gryzła się w rękę i zdrapywała sobie skórę z ciała, przez co do końca życia nosiła blizny. Skrajność jej ascezy oraz osobliwe zachowanie sprawiły, że jedni uważali ją za opętaną, inni za pijaną, histeryczkę bądź ekshibicjonistkę; byli też tacy, którzy przeklinali ją i chcieli spalić na stosie jako „heretyczkę”. Współcześnie przypadłości M. Kempe uznawano za „połączenie wyraźnych cech histerycznych z autentyczną miłością Boga”, rezultat zwykłej histerii, histerii na tle religijnym, bądź epilepsji płata skroniowego. Porter nie miał pewności, czy M. Kempe uznać za mistyczkę czy „ofiarę połogowego obłędu”.
W skrajnej, fanatycznej ascezie nikt nie dorównał dominikaninowi bł. Henrykowi Suzo (ok. 1295 – 1366). Mimo iż jego autobiograficzne Życie nie jest jego w pełni autentycznym dziełem, to jednak może ono służyć za exemplum skrajnie ascetycznej postawy wobec ciała, prezentowanej przez wielu średniowiecznych eremitów chrześcijańskich. Do osobliwości jego ascezy należały: wycięcie sobie na piersi ostrym rylcem liter IHS, 10-letnie ścisłe odosobnienie w kaplicy oraz 30-letnie milczenie, które złamał tylko raz.
Latem puszczał sobie krew, wystawiając się na ukąszenia owadów, aż robactwo pokryło mu całe ciało. Nosił włosiennicę i żelazny łańcuszek, a na noc zakładał specjalną bieliznę zaopatrzoną na wysokości pasa w rzemyki ze 150 haczykami skierowanymi ostrzem do ciała, które raniły je do krwi. Ponadto zawiązywał sobie wokół szyi pas z dwiema pętlami ze skóry, wkładał do nich ręce, a potem unieruchamiał je dwiema kłódkami, tak że nie mógł uwolnić rąk. Dodatkowo na noc wkładał specjalne rękawice zaopatrzone w ostre mosiężne kolce, aby ich ostrza wbijały mu się w ciało; ostrza te rozrywały je, kiedy drapał się przez sen, kąsany przez robactwo.
Aby zwiększyć cierpienie, otwierał zagojone już rany. Przez osiem lat nosił też na gołym ciele, w dzień i w nocy, krzyż o długości ramienia z 30 ostrymi gwoździami, które wbijały się w ciało, rozrywały skórę na plecach i powodowały krwawienie. Dwa razy dziennie biczował się dyscypliną z gwoździami, które wbijały mu się głęboko w ciało; wyjmował je dopiero, gdy zdjął habit. Stopy miał pełne odcisków, a nogi obrzmiałe, kolana mu krwawiły, ręce drżały, na biodrach miał siniaki od włosiennicy, a na plecach rany od krzyża.
Chodził i spał w tym samym ubraniu, zimą nigdy nie grzał się przy ogniu, a w upały, mimo dręczącego go pragnienia, powstrzymywał się od picia. W końcu „tak wyniszczył tym cały swój organizm, że nie pozostawało mu nic innego, jak tylko umrzeć albo poniechać swych ćwiczeń. Zarzucił je więc”. Należy postawić pytanie, jak pomimo tej skrajnej ascezy ów człowiek, który sam stworzył sobie piekło na ziemi, dożył 70 lat. Jego asceza, która – w myśl ówczesnych poglądów – dowodzi heroiczności, jakiej mógł sprostać tylko człowiek znajdujący się pod wpływem łaski, może też służyć obronie tezy o „szalonej” naturze Boga, który wraz z łaską wlewa mistykowi swoje „szaleństwo”.
„Szalonym świętym” był też dominikanin Hieronim Savonarola (1452-1498), mroczny mnich w typie Rasputina, „jeden z pierwszych, trwałych przykładów fundamentalistycznego zbłądzenia (…) ajatollah renesansu, Goebbels w habicie”, stracony za „herezję”. Był jednym z najostrzejszych krytyków zarówno katolicyzmu, jak i mentalności swawoli i zabawy. Głosił, że Kościół jest „łajdacki”, że to „wstrętne monstrum” i „nierządnica bezczelna, gorsza od zwierzęcia”, którego „smród doszedł do nieba”. Instytucję tę porównywał do apokaliptycznej bestii, którą tradycyjnie utożsamiano z pogańskim Rzymem: „W rozkoszy stałeś się bezwstydną ladacznicą (…) Stałeś się diabłem (…) wstrętnym potworem”. Chciał narzucić miastu „karnawał z krucyfiksem”. Podczas zorganizowanej przez niego w Niedzielę Palmową roku 1496 procesji, zakonnicy wraz ze starcami i dziećmi zaczęli – jak w święto „szaleńców” – tańczyć. Walcząc z tym, co uważał za zepsucie obyczajów, w miejsce swawolnych piosenek wprowadził religijne lamentacje typu laudi. Sam Savonarola to „największe szaleństwo” przypisał „miłości Chrystusa”.
Jan Cidade, który stał się znany jako św. Jan Boży (1495-1550), w styczniu 1539 roku, poruszony kazaniem Jana z Avila, przeżył załamanie nerwowe: „Jan, zdając się odchodzić od zmysłów (…) rzuca się na ziemię, wali głową o mur, wyrywa sobie brodę i brwi. Wszyscy myślą, że oszalał. Pokazują go palcami, znieważają, dzieci mają go za wariata”. Odtąd nazywają go szaleńcem (hiszp. loco).
Następnie Jan pozbył się całego majątku, z wyjątkiem koszuli i spodni: rozdał wszystkie dewocjonalia i teksty religijne, jakie znajdowały się w prowadzonym przez niego sklepiku, a książki świeckie z furią zniszczył, niektóre rozdzierając zębami. Później, na placu zanurzył się w bagnie i tarzając w nim, wyznawał swoje „grzechy”, a w końcu pokryty błotem, zaczął – jak jurodiwy – biegać po ulicach miasta, skacząc i wymachując rękoma, obrzucany przez gawiedź ziemią i błotem.
Uznanego za niespełna rozumu, zamknięto go na kilka dni w szpitalu dla umysłowo chorych, gdzie – jak było to w zwyczaju w tej epoce – przykuto go łańcuchem do ściany i bito; Jan nie tylko nie protestował przeciw razom, ale wręcz zachęcał pielęgniarzy, „aby go – jak pisał F. de Castro – bardziej poniewierali i pozwolili mu okazać więcej miłości do Pana”. Jego biografowie sądzą, „że Jan Cidade udawał tylko szaleństwo, symulował obłąkanie, aby dostąpić prześladowań i w ten sposób zyskać zadośćuczynienie”. Uważają go za człowieka, który „płonie miłością do Boga, pragnie dlań umrzeć, być wyszydzanym i pogardzanym”.
Św. Józefa z Kupertynu już w dzieciństwie uważano za prowincjonalnego matołka. Nadano mu przydomek bocca perta (wł. „rozdziawiona gęba”), bo nie odróżniał chleba czarnego od białego i upuszczał z rąk wszystko, co trzymał. Kapucyni wydalili go z zakonu, ponieważ miewał ataki szału, nie rozumiał najprostszych poleceń, tłukł talerze i nie potrafił nawet przypilnować ognia w kuchni. Sam siebie nazywał asinello („osiołek”). Powtórnie przyjęty do zakonu konwentualnych, często wchodził w spontaniczne ekstazy i lewitował. Niektórzy zakonnicy „uważali go za szaleńca i opętanego”.
Podczas jednej z nocnych wizji, św. Gerard Majella usłyszał dobiegający z cyborium głos, który wziął za głos Jezusa, a który nazwał go szaleńcem (pazzarello). Majella wybuchnął śmiechem i odparł: „Ty więcej szalejesz niż ja. Ty się dajesz uwięzić dla mnie w tym cyborium!” Gdy przy innej okazji ten sam głos zadał mu pytanie: „Szaleńcze, co ty robisz?”, odparł: „Po co mnie tak nazywasz? Wszakże tyś mnie do tego stanu doprowadził!”. Gdy kiedyś wybuchnął śmiechem przed ołtarzem, na pytanie zakonnika o powód tego zachowania, odparł: „On (= Jezus) mi powiedział, że jestem szalony; a ja Jemu: Tyś więcej szalony niż ja, boś za mnie oszalał”. Również w szpitalu dla umysłowo chorych w Neapolu, „pragnąc upokorzenia, udawał szaleństwo”.
Św. Emilia de Rodat (1787-1852) jako przełożona założonej przez siebie kongregacji Świętej Rodziny w Villefranche zachowywała się często jak „szalona dla miłości Chrystusa”, nie zwracając uwagi na to, jak zostaną odebrane jej strój czy zachowanie.
Również Thomas Merton (1915-1968) pragnął być „głupcem dla Boga”. Nie chciał jednak robić z siebie głupca, jak czynili to np. chasydzi, którzy byli całkowicie „oszołomieni na punkcie Boga” (ang. God-intoxicated), ponieważ „nie miał w sobie aż tyle ufności”. Szukał takiej głupoty, w której samotność stałaby się dlań trudniejsza do zniesienia.
Stygmatycy
Szaleństwo wydaje się znajdować stałe miejsce w mitologii wielu świętych.
Douglas Gifford
Stygmaty to fenomen mistyki chrześcijańskiej, którego natura pozostaje niewyjaśniona. Pojawił się na początku XIII w. i jako taki jest związany z religijnością typu średniowiecznego, kultywującą naśladowanie cierpiącego Jezusa. Stygmatyzację można uznać za piętno wyróżniające nosiciela sacrum z tłumu profanów albo/i za zachodnią realizację przebóstwienia, kultywowanego w Kościołach wschodnich. Stygmatyk odwzorowuje w sobie właściwości cierpienia Jezusa, tak jak mistyk z kręgu Kościołów wschodnich realizuje właściwości Jezusa przemienionego na górze albo Jezusa zmartwychwstałego.
Ponieważ stygmaty stanowią efekt realizacji utożsamienia się z bóstwem, znanej też, choć w innej postaci, w buddyjskiej tantrze, można je uznać za specyficznie katolicką realizację inicjacji szamańskiej, w której szamańskiego ducha (duchy, bóstwa) zastępuje anioł (demon, Chrystus) – z tą różnicą, że zamiast całkowitej wymiany wnętrzności dochodzi do usunięcia pewnej ich części, a w niektórych wypadkach – poza (lub wraz ze) stygmatyzacją – następuje wymiana serc. Interpretację tę wzmacnia fakt, że podobne doświadczenia nie były obce już pierwszym eremitom, żyjącym w czasach, gdy żywe byłe jeszcze archaiczne praktyki.
Głównym argumentem, który przemawia na rzecz tej tezy, jest inicjacyjna wizja włoskiego kapucyna św. Pio Forgione. Ten znany cudotwórca, zanim 20 września 1918 od „dziwnej zjawy”, z której „rąk, stóp i piersi spływała krew”, otrzymał stygmaty, podczas modlitwy, 5 sierpnia, ujrzał, że zbliża się do niego „jakaś niebiańska postać” trzymająca „narzędzie, podobne do bardzo długiej, żelaznej dzidy”, z której ostrego końca wydobywał się ogień. Przerażająca postać wyciągnęła następnie na wierzch jego wnętrzności, a Pio miał wrażenie, że całe jego ciało i umysł płoną.
Wariantem stygmatyzacji jest transwerberacja, czyli przebicie serca (duszy) żelaznym ostrzem. Jest ona typowa dla mistyki kobiecej. Pierwsze doświadczenie tego typu miała prawdopodobnie Beatrycze z Nazaretu: w wizji ujrzała „ognisty oszczep Pana”, który przebił jej duszę. Usłyszała głos Jezusa, który powiedział, że uczynił ją swoją wybranką. Bł. Dorocie z Mątowów (1347-1394) w wizji Jezus i Maryja trzykrotnie przebili serce lancami, powodując dotkliwy ból. Ta „rana miłości” sprawiła, że Jan z Kwidzynia, teolog krzyżacki i autor Księgi o życiu czcigodnej pani Doroty (1404), nazwał ją „opętaną na punkcie miłości do Boga”.
W roku 1559 analogiczne doświadczenie miała Teresa z Avila: „Ujrzałam w ręku tego anioła długą włócznię złotą, a grot jej żelazny u samego końca był jakoby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się, kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał”.
Kilka mistyczek przeżyło doświadczenie przebicia serca strzałą, co wiąże się z otrzymaniem „rany miłości”. Niekiedy wymianę wnętrzności zastępują świetliste wizje. Niektóre przywodzą na myśl medytacje tantryczne. W przypadku pewnych stygmatyków nastąpiła wymiana serc. Teresa z Avila kojarzyła ekstazę nie tylko z doświadczeniem szaleństwa, ale również – co cechuje także szamanów – z wrażeniem duchowego lotu i odczuwaniem wewnętrznego ognia.
Elementy masochistyczne w biografiach świętych
Bądźmy wszyscy szaleni dla miłości Tego, który dla nas dopuścił, aby Go miano za szalonego.
Teresa z Avila
Wątki masochistyczne można odnaleźć w życiu wielu mistyków, nie wyłączając największych. Najbardziej widowiskowe były one u dwóch stygmatyczek, które w SET tak dalece utożsamiały się z męką Jezusa, że ruchami kończyn naśladowały to, czego, ich zdaniem, doświadczał Jezus. Elżbieta z Herkenrode (? – ok. 1275) „zadawała sobie silny cios w szczękę, po którym chwiała się i zataczała; stojąc nieruchomo, ciągnęła się za włosy, aż głową dotknęła ziemi. Wyginała do tyłu wszystkie palce z wyjątkiem palca wskazującego, zbliżała go do oczu, jakby chciała je wydłubać. Przy innej okazji rzucała się na ziemię, bijąc o nią głową. Ale najczęściej, gdy podczas maltretowania swojego ciała wpadała w trans, leżąc na plecach zadawała sobie liczne ciosy w pierś ze zdumiewającą siłą i gwałtownością”.
Zachowanie innej stygmatyczki, Lukardis z Oberweimaru (ok. 1276 – 1309), było, zdaniem lana Wilsona, „jeszcze bardziej masochistyczne”. W SET, w którym przeżywała mękę ukrzyżowanego Jezusa, „wielokrotnie uderzała środkowym palcem w rany na dłoniach, a potem, cofając rękę o jakieś dwie stopy, wymierzała jeszcze jeden bardzo mocny cios w to samo miejsce, czubek palca kierując tak, jakby to był gwóźdź. I choć z wyglądu był on z ciała i kości, ci, którzy go dotykali, twierdzili, że był twardy jak metal. Kiedy tak uderzała w swoją dłoń, słychać było dźwięk młotka uderzającego o główkę gwoździa albo w kowadło”.
Warto dodać, że jej stygmaty „krwawiły regularnie w każdy piątek”. Przez 11 lat była sparaliżowana i przykuta do łóżka. Po nagłym wyzdrowieniu zaczęła tak szybko biegać, że nikt nie był w stanie jej dogonić; czasami te szalone biegi kończyły się zderzeniem ze ścianą. Leżąc na ziemi, okręcała się wokół własnej osi jak bąk. Najbardziej niezwykłe było to, że kiedy stała na głowie z wyprostowanymi nogami, jej suknia przylegała ściśle do nóg jak przyszyta. W transie kataleptycznym potrafiła stać na jednej nodze przez trzy godziny (a podczas Wielkiego Postu nawet przez cały dzień), ramiona trzymając wzniesione pionowo do góry. Zdaniem Thurstona, „trudno ją uznać za osobę całkiem normalną”.
Bł. Dorota z Mątowów spędzała czas na modlitwie, rzadko sypiała, a jeśli już, to nie w pościeli, ale na ziemi, z głową opartą o kamień. W szóstym roku życia została oblana wrzątkiem. Przypłaciła to dużym cierpieniem, które postanowiła ofiarować Jezusowi. Od siódmego roku życia w dzień wykonywała wiele pokłonów, a nocą czuwała na modlitwie. W kościele spędzała około 10 godzin dziennie. Biczowała się prętami, biczami, ciernistymi gałęziami, oblewała wrzątkiem, płynnym metalem lub roztopionym olejem. Nie tylko nie opatrywała ran, ale nawet celowo je rozdrapywała, wcierając w nie pokrzywy, gorzkie zioła i skorupy orzechów. Aby zwiększyć ból, zanurzała się w pojemnikach ze słoną wodą. Wskutek tego niemal całe jej ciało pokrywały rany. W zimie zanurzała się w lodowatej wodzie.
W ten sposób chciała się jak najbardziej upodobnić do cierpiącego Jezusa. Tę skrajną ascezę kontynuowała w małżeństwie, nawet kiedy była w ciąży. Ponieważ podczas pielgrzymki wchodziła w spontaniczne SET, a nawet pewnego rodzaju histeryczne paraliże, musiała powrócić do domu. W ekstazie na klęczkach wykręcała ciało, pełzała i wyginała je w łuk, dotykając czołem ziemi. Zachowywała się wtedy jak pijana, nieprzytomna, pogrążona we śnie lub obłąkana. Śmiała się, jej ciałem wstrząsały spazmy, niekiedy śpiewała sama w kościele, nie reagowała na bodźce zewnętrzne, nie słyszała, gdy ją wołano, nie czuła, gdy mąż polewał ją wodą, chcąc ją przywrócić do zmysłów. Była tak oderwana od fizycznego świata, że wysłana na targ, kupowała nie to, po co przyszła.
Niezwykłość jej zachowania sprawiła, że ludzie uważali ją za obłąkaną lub „heretyczkę”. Proboszcz jej parafii domagał się, aby spalono ją na stosie jako czarownicę, wymyślał jej, używając niewybrednych słów. Przez połowę roku 1389 chorowała wskutek praktykowanej skrajnej ascezy, w czym niemały udział miało ciężkie pobicie jej przez męża. Mimo to na przełomie lat 1389/1390 wybrała się na pielgrzymkę do Rzymu. Ponieważ całą drogę odbyła boso, a noce spędzała na modlitwie i kontemplacji, po przybyciu na miejsce ponownie zachorowała i siedem tygodni spędziła w szpitalu, głodując. Była tak osłabiona, że do kościoła, w którym chciała zobaczyć chustę Weroniki, szła przez 12 dni. Zaczęła też tracić pamięć, wskutek czego nie pamiętała modlitw.
Św. Marię Magdalenę dei Pazzi (1566-1607), którą już 61 lat po śmierci ogłoszono świętą, można uznać za ofiarę niespełnionej seksualności, opętaną przez Erosa, który w jej wyobraźni przybierał postać ukrzyżowanego Jezusa. Od dziewiątego roku życia wykazywała skłonności masochistyczne: tarzała się w kolczastych krzewach, biczowała pokrzywami i batem, a mając 12 lat wkładała sobie na głowę koronę z ostrych cierni i owijała się kłującym pasem. Biczowała się pokrzywami i batem, polewała piersi lodowatą wodą i raniła ciało ostrym metalem. „Do jej ulubionych praktyk należało także tarzanie się po gałęziach z kolcami i okładanie łańcuchami”.
Po przyjęciu komunii wpadała w wielogodzinne SET; wówczas jej ciało nieruchomiało i sztywniało, a okolica serca była tak gorąca, że musiano ją okładać lodem. Bywało, że wywijała koziołki i skakała w górę jak małpa. Jej spowiednik, ojciec Ceparie, widział, jak 3 maja 1592 roku w jednej z kaplic skoczyła na wysokość dziewięciu metrów, chwyciła krucyfiks i włożyła go sobie między piersi. Współcześnie I. Wilson stwierdził, że była „w pełni sadomasochistyczną neurotyczką”, a E. J. Dingwall nazwał ją „ascetyczną flagellantką i masochistyczną ekshibicjonistką (…) o nieco sadystycznych rysach”. Stłumienie seksualne doprowadzało ją do obłędu. Jej mottem były słowa: „Ciągle cierpieć i cierpieć tylko pragnę”. Biegając w szale po klasztorze, „nieraz chwytała figurę Jezusa i zrywając z niej wszelkie okrycia i ozdoby wołała, że chce, aby był nagi, żeby mogła myśleć o Nim jak o nagim dzieciątku.
Słowo «miłość» wywoływało w niej wielkie podniecenie, w trakcie którego powtarzała jak w erotycznym uniesieniu: «O Panie mój, Boże, dość już, dość już, zbyt wiele tego, o Jezu (…) O Boże miłości, nie, nigdy nie przestanę płakać z miłości (…) O miłości, roztapiasz moją całą istotę. Pochłaniasz mnie i zabijasz (…) O przyjdź, przyjdź, i kochaj, kochaj» „. W porywie szału wybiegała do ogrodu, tam zdzierała z siebie szatę, tarzała się nago w krzewach i biczowała do krwi. Kazała się wiązać i przewiązywać sobie oczy. Prosiła przeoryszę i zakonnice, aby ją biły i deptały po niej, gdy leżała na ziemi. Chodziła też na kolanach pod stołem z liną uwiązaną u szyi i całowała stopy zakonnic. Niekiedy chodziła na czworakach jak zwierzę i podnosiła z ziemi zębami okruchy chleba. Oblewała się gorącym woskiem i biła żelaznymi łańcuchami. Całowała i ssała zrobaczywiałe wrzody jednej z chorych sióstr. Wycieńczona skrajną ascezą, trzy ostatnie lata życia spędziła przykuta do łóżka, cierpiąc potworny ból.
Kiedy spowiednik zabronił św. Róży z Limy (1586-1617) bić się łańcuchem albo biczować dyscypliną sznurową z supłami, trzykrotnie opasała ciało żelaznym pasem nabijanym ostrymi kolcami, zamknęła go na kłódkę, a klucz do niej wrzuciła do studni. Kiedy później próbowała zdjąć z siebie to narzędzie tortur, wraz z nim odrywała kawałki ciała. Na głowie nosiła przepaskę ze srebrnymi gwoździami na wzór korony cierniowej Jezusa. Codziennie przesuwała ją, aby zwiększyć ból. Po zaleczeniu ran kontynuowała tę formę ascezy. Skrajna asceza sprawiła, że cierpiała na wiele chorób, m.in. wrzody, astmę, bóle żołądka i piersi, ischias, newralgie itp. Siły odzyskiwała po przyjęciu eucharystii. Ponieważ zwracała powszechną uwagę urodą, oszpeciła się, myjąc twarz gorącym wapnem i wcierając sobie barwnik w oczy.
Pewien anonimowy ksiądz, chcąc stłumić popęd seksualny, oblał sobie przyrodzenie wrzątkiem. Całkowite zwycięstwo nad „demonem ciała” przypłacił kilkumiesięczną chorobą. Zakonnik Claude Martin, syn Marii od Wcielenia (1599-1672) – podobnie jak Benedykt z Nursji – tarzał się nago w kłujących krzewach i pokrywał ciało pokrzywami. Angelika, przeorysza jansenistycznego klasztoru Port-Royal, „w nocy przyżegała sobie ramię rozpalonym woskiem”. Św. Franciszek Salezy (1567-1622), uważany za tytana czystości, kazał cysterkom nosić koszule z serży, pod którymi wkrótce zalęgło się robactwo. Św. Joanna de Chantal (1572-1641) wypaliła sobie na piersi pogrzebaczem imię „Jezus”, miała też w zwyczaju całować rany trędowatych. Za motto średniowiecznej postawy wobec ciała można uznać słowa Chastellaina: „Wielkim szaleństwem jest zdobić to, co będzie strawą dla robaków”. Małgorzata Parigot, czyli Małgorzata od Najświętszego Sakramentu (1619-1648) przez pierwsze 3-4 miesiące pobytu w klasztorze, do którego wstąpiła mając 11 lat, aby obrzydzić sobie zmysły, dotykała, wąchała i brała do ust rzeczy, które budziły jej odrazę: plwocinę, ropę itp.; trzymała je w ustach do chwili, gdy odraza mijała.
Szczególnie surowa asceza św. Małgorzaty Marii Alacoque (1647-90) wskazywała na silne tendencje masochistyczne. Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu biczowała ciało do krwi. Podejrzewano, że jest opętana przez złego ducha; egzorcyzmowano ją, oblewano wodą święconą itp. Dysponowała zdolnościami uzdrowicielskimi. Współczesna autorka, była zakonnica katolicka, pisała o niej: „Neurotyczka, przyznająca, że sama myśl o sprawach płci jest jej wstrętna, cierpiała z powodu dotkliwych zaburzeń i oddawała się chorobliwym aktom masochistycznym, by udowodnić swą «miłość» do Najświętszego Serca. Jej przypadek wyraźnie ukazuje, że sama religia serca, bez solidniejszej podbudowy, może ulec spaczeniu. (…) Taka pobożność skupiająca się wyłącznie na Jezusie-człowieku staje się prostym rzutowaniem własnych pragnień, wiążących chrześcijanina w pętach neurotycznego egotyzmu”. Zdaniem psychologa religii J. H. Leuby, Alacoque „cierpiała na ataki histerii”.
Św. Weronika Giuliani (1660-1727) już w wieku czterech lat, pod wpływem opowieści o św. Róży z Limy, biczowała się dyscypliną z własnego podartego fartuszka. Do osobliwości jej ascezy zaliczało się to, że „językiem oczyściła pół klasztoru z kurzu i pająków”. Jeanne Guyon (1648-1717), jak pisał jej biograf w XVIII w., „wymierzała sobie długotrwałe chłosty, nosiła pasy z ostrzami, przypalała się świecami, polecała lać sobie na ciało roztopiony wosk, okręcała się pokrzywami, kazała sobie wyrywać zdrowe zęby, chodziła z kamykami w bucikach, zjadała okropności. (…) przyłożyła pewnego dnia wargi i język do obrzydliwej plwociny”. Ponadto „tarzała się w pokrzywach (…) a w ustach trzymała piołun”.
Św. Gerard Majella (1726-1755) podczas pracy w zakładzie krawieckim (dokąd oddano go w wieku 12 lat) był często przez pewnego czeladnika bity do krwi pięściami i żelaznymi przedmiotami. Przed przyjęciem komunii biczował się powrozami. Nieraz całe noce spędzał w kościele, modląc się i biczując pejczem z żelaznymi gwiazdkami. Ponadto „nosił cylicjum i żelazne łańcuszki z ostrymi kolcami, na piersi żelazne serce, którego kolce wbijały się w ciało, a w nocy kolczastą opaskę wokół głowy”.
Dodatkowo ostre łańcuszki nakładał na ramiona, biodra i nogi. Również podczas świąt odgrywał rolę Jezusa wyszydzanego i przybitego do krzyża. W wieku 19 lat przez kilka tygodni Wielkiego Postu – pod wpływem rozmyślań o męce Jezusa – zachowywał się jak „święty szaleniec”. „Śmiał się z obelżywych słów, którymi cała zgraja uliczników go okładała, błagał, aby mu zadali co największe cierpienia”. Ci obrzucali go kamieniami i błotem, szturchali, przewracali na ziemię, w końcu pobili do krwi, a raz zasypali śniegiem. Nabyte w dzieciństwie masochistyczne skłonności weszły mu w nawyk.
Dlatego prosił innego ascetę, aby bił go powrozami lub wieszał do góry nogami nad płonącymi szatami, skropionymi wodą, gdyż chciał się umartwiać przez dym. „Podczas biczowania dziękował mu i błagał, aby bił i bił bez litości”, na co ten biczował go do krwi. Potem, już jako zakonnik, nałożył sobie na głowę koronę cierniową, a inny zakonnik kijem wbił mu ciernie do głowy, po czym przywiązał go do krzyża powrozami. Prowadził dziennik, w którym przepisywał sobie konkretne umartwienia. Jedną z form pokuty za „grzechy”, jaką sobie nałożył, było wylizanie posadzki kościelnej od wejścia do ołtarza. Później, gdy został redemptorystą, przez cały miesiąc w ramach pokuty musiał codziennie czyścić podłogę językiem, przez co poranił go do krwi. Masochistyczne skłonności wykazywał też jego spowiednik Paweł Cafaro, który okładał się kijem z żelaznymi kolcami,