Na przełomie XIX i XX stulecia narodziła się legenda o Mu – nieistniejącym już kontynencie zamieszkiwanym przez zaginioną cywilizację – matkę wszystkich starożytnych kultur. Brytyjski inżynier James Churchward twierdził, że spuścizna Mu spisana została na kamiennych płytkach, które widział w pewnej świątyni w Indiach. W 2010 r. niemiecki poszukiwacz przygód twierdził, że odnalazł miejsce ukrycia „biblioteki” w świątyni Sri Ekambaranatha w Kanchipuram.
James Churchward (1851 – 1936) był inżynierem, wynalazcą, a zarazem człowiekiem, który… twierdził, że znalazł dowody na istnienie zaginionej cywilizacji Mu – pacyficznej Atlantydy, choć on sam uważał, że ta była raczej kolonią Mu. Pierwszą osobą, która pisała o zaginionym kontynencie był Amerykanin, Augustus Le Plongeon (1825 – 1908), znany z wykonania pierwszych zdjęć ruin Chichen Itza. W swych książkach, Le Plongeon prezentował odszyfrowany zapis tzw. „Kodeksu z Troano” mającego być dowodem na to, że Majowie byli potomkami starożytnych Egipcjan.
Mieli oni wywodzić się z zaginionej cywilizacji Mu, która uległa zagładzie na skutek erupcji wulkanu. Co więcej, według Churchwarda, „Królowa Moo” udała się do Egiptu gdzie osiadła i przybrała nowe, dobrze znane imię Izyda. Niestety, kiedy majański dokument kilka dekad później odczytano na nowo, okazało się, że interpretacja ta jest absolutnie niepoprawna. Jack Churchward – potomek James’a – twierdzi, że Le Plongeon opierał się na tłumaczeniu Brasseura de Bourbourga, którego rodzina poinformowała, że wykonano je poprzez… „kontakt channellingowy” z duchem, co wpłynęło na błędną interpretacje Le Plongeona.
Zapisy Le Plongeona popularyzowała później mistyczka i twórczyni ruchu teozoficznego, Helena Bławatska (1831 – 1891), uważająca, że Mu było ojczyzną wszelkich tradycji okultystycznych. Osobą, która nadała mitowi namacalny wymiar był jednak James Churchward, który miał znaleźć twarde fizyczne dowody na istnienie kontynentu po tym, jak pokazano mu sekretną bibliotekę w Indiach.
James Churchward (1851 – 1936) – najlepiej znany jest ze swych prac dotyczących Mu, jednak był też plantatorem oraz inżynierem, posiadaczem kilku patentów z zakresu metalurgii (fot.: DP). |
Churchward urodził się w Wielkiej Brytanii, jednak potem wyemigrował do w Stanów Zjednoczonych. Zanim to nastąpiło przebywał na Sri Lance (gdzie nabył plantację herbaty) oraz w Indiach. To właśnie tam miał odnaleźć dowody na istnienie „zaginionych epok ludzkości”. W Indiach zaprzyjaźnił się z pewnym kapłanem, który nauczył go martwego języka starożytnych tekstów (znały go w sumie tylko dwie osoby).
Teksty umieszczono na wielu tabliczkach, które pozwolono Churchwardowi zobaczyć i odczytać. Uważał, że choć nie była to kompletna biblioteka, to czego się dowiedział, pozwoliło mu na odtworzenie historii zaginionej cywilizacji. Choć miało to miejsce pod koniec XIX w., Churchward bardzo długo zwlekał z publikacją materiału, do której doszło w 1924 r.
Czy historia była zbyt dobra, by mogła być prawdziwa? Wiadomo, że Churchward przez długi czas zajmował się starożytnymi cywilizacjami. W latach 90 – tych XIX w. spotkał się z Le Plonegonem i jego żoną Alicją. Jack Churchward twierdzi, że istnieje nawet niepublikowana praca jego przodka dotycząca kamiennych tablic odkrytych przez Williama Nivena w Santiago Ahuizoctla w pobliżu Mexico City. Wiadomo, że oba panowie wymieniali między sobą korespondencję w 1927 r.
O odkryciach na temat Mu zrobiło się głośno, kiedy w 1924 r. napisała o nich gazeta „New York American” przedstawiając główne tezy na temat zaginionego kontynentu. Jego cywilizację nazwano „Imperium Słońca”. Liczyła ona 64 mln mieszkańców zwanych „Naacalami”, którzy żyli 50 tys. lat temu i byli strażnikami świętej wiedzy. Wszystkie znane starożytne cywilizacje – Indusi, Egipcjanie, Majowie – były „resztkami” kolonii Mu.
W 1926 r., w wieku 75 lat, Churchward wydał książkę „Zaginiony kontynent Mu: Ojczyzna Człowieka”. Gdzie był on zlokalizowany? Według autora, rozciągał się od Hawajów po Fidżi i Wyspę Wielkanocną, choć geologowie wątpią, aby w tym rejonie kiedykolwiek znajdowała się masa stałego lądu. Ponieważ Churchward nigdy nie przedstawił dowodów na pobyt w bibliotece Naacalów, wiele osób podchodzi ze sceptycyzmem do jego twierdzeń.
Czy Churchward był oszustem, czy kimś, kto rzeczywiście posiadał oryginalną wiedzę? Aby lepiej to zrozumieć należy zwrócić uwagę na to, że pewne aspekty legendy Mu pochodzą bezpośrednio od niego, a inne nie. To Le Pongeon pierwszy pisał o „Nacaalach” w 1896 r. określając w ten sposób majańskich kapłanów (słowo to oznacza „wyniesiony”), jednak nie umiejscawiał ich na Pacyfiku. A co z Bławatską? Zarówno ona jak i Churchward twierdzili, że w Indiach natrafili na „zaginioną wiedzę”. W jej przypadku była to „Księga Dzyan” spisana rzekomo na Atlantydzie przez indyjskich mahatmów.
Churchward przebywał w Indiach w latach 80-tych XIX wieku, zanim przeniósł się do Ameryki w 1889 r. W tym czasie miał spotykać się z duchownymi, zaprzyjaźnić się z nimi i poznać zapomniany język „naga – maya”, którego nauka zajęła mu dwa lata. Po odczytaniu dokumentów Naacalów kontynuował badania – zawędrował do Birmy, do starożytnej świątyni buddyjskiej, gdzie poszukiwał kolejnych zapisków.
W całej historii brakuje jednej rzeczy – dowodów. Nie ma potwierdzenia, że Churchward przyjaźnił się z hinduskimi kapłanami i widział niezliczone, kontrowersyjne tabliczki. Tym samym, przez lata, jego opowieść pozostawała legendą, choć wznawiano druk jego książek. Nigdy nie znaleziono niczego, co zmieniłoby ten status quo. Było tak do czasu, aż niemiecki badacz, pisarz i właściciel biura turystycznego, Thomas Ritter, ogłosił, że dotarł do „sekretnej biblioteki” pod świątynią Sri Ekambaranatha w indyjskim Kanchipuram, gdzie również znalazł „dowody” na istnienie zaginionej cywilizacji Mu.
Ritter twierdzi, że 23 lipca 2010 r. niejaki Pachayappa zaprosił go do wejścia do tajnego kompleksu, a nawet zezwolił na wykonanie kilku zdjęć! Ritter mówił: „W czwartej sali pozwolił na sfotografowanie tylko dwóch tabliczek – były dosyć zniszczone, ale wciąż widać było inskrypcje.”
Były to tzw. „tabliczki Nacaalów” – te same, które miał widzieć James Churchward. Publikacja materiału Rittera wywołała burzę. Podejrzenia wzrosły, gdy okazało się, że tabliczki, które widać na zdjęciach Niemca w rzeczywistości zostały znalezione w Byblos (Liban) przez francuskiego archeologa Maurice Dunanda! Z powodu szczątkowej ilości tekstu, nie zostały odczytane, choć inskrypcje na nich wykonano w piśmie protobiblijnym, w żaden sposób niezwiązanym z Indiami. Tabliczka pokazana przez Rittera znajduje się w muzeum w Bejrucie (nr kat. 16598) a nie w sekretnej bibliotece w Indiach…
Według Rittera, w lipcu 2010 r., podczas pobytu w świątyni, nie przywitał go mnich Narjan, który zwykle wychodził mu na spotkanie, lecz starszy mężczyzna Pachayappa, który nie mówił po angielsku. To on poprowadził go do podziemnego kompleksu. To, co działo się dalej, Ritter opisuje następująco: „Zatrzymał się przed metalowymi drzwiami i wykonał gest wskazujący do dołu mówiąc ‘Miejsce Ryszich!’ Następnie otworzył drzwi, za którymi znajdowała się biblioteka Nacaali.”
Niezależnie od tego, czy Niemiec kłamie, czy nie, jasno wskazuje on miejsce, gdzie znajduje się biblioteka. Jest to świątynia Sri Ekambaranatha w Kanchipuram, w stanie Tamil Nadu. Jej brama mierzy prawie 60 m. wysokości, czyniąc ją największą w południowych Indiach. Wykonana jest z granitu i udekorowana wizerunkami bogów, bogiń i herosów. Jest to hinduistyczna świątynia boga Śiwy i należy do grupy pięciu podobnych poświęconych kolejnym żywiołom (Sri Ekambaranatha odnosi się do żywiołu ziemi). Powstała ok. VII w. n.e. (choć może być starsza) i znana jest również z „holu tysiąca filarów”, gdzie ściany udekorowano 1008 lingamami Śiwy – symbolami „męskiej energii”.
Ritter twierdzi, iż świątynia posiada podziemną część w postaci dziesięciu komnat. W dziewięciu z nich znajdują się tabliczki. Każde z pomieszczeń ma 25 m. długości i 15 m. szerokości, natomiast sufit jest stosunkowo nisko (znajduje się na wyciągniecie ręki). Według Pachayappy tamtejsza biblioteka zawiera opis życia starożytnych – dziedzictwo pozostałe po „Siedmiu Mędrcach”.
Dziesiątki tysięcy tabliczek znajdowało się na czarnych granitowych blatach. Ritter odnotował: „Obie strony kamiennych płytek (każda o wymiarach kartki pocztowej), pokrywały drobniutkie linie pochyłych liter nieznanego alfabetu. Inne tabliczki zawierały eleganckie wzory geometryczne, rysunki techniczne i przedstawienia astronomiczne.”
Tabliczki z pierwszych trzech sal wykonano z czarnego granitu, zaś w kolejnych trzech ze złota. Te drugie mierzyły 14 x 10 cm i miały 2 – 3 mm grubości; były połączone razem, niczym kartki książki. Ostatnie komnaty zawierały srebrne i brązowe tabliczki, których zawartość była trudna do odszyfrowania. Ritter, aby zobaczyć, co kryją, musiał oczyszczać je chusteczką.
Jak mówił, pozwolono mu sfotografować tylko dwa eksponaty. W samych komnatach znajdowały się liczne opisy żywotów i czynów ryszich (tytuł przynależny autorom hymnów wedyjskich i niektórym bogom, zaś w późniejszym okresie odrębnej klasie „istot”), które Niemiec uwiecznił na kliszy. Pośrodku ostatniej sali wznosiła się półtorametrowa kolumna z czarnego materiału, która według Pachayappy była wykonana z czegoś innego niż kamień. Za nią, w półokręgu, ustawiono figury Siedmiu Ryszich, według Rittera, były pokryte złotem lub srebrem.
Znajdowały się tam również rolki metalowej folii. Jedna z nich, rozwinięta przez Pachayappę, odsłoniła równomierne, eleganckie pismo. Niemiec przypomniał sobie wówczas, że coś podobnego widział już… w książce Churchwarda. Na końcu komnaty znajdowały się również drzwi, jednak Ritter dowiedział się, że nie można ich otworzyć Prowadziły one do podziemnego tunelu, który, według słów Hindusa, miał łączyć ze sobą kilka miast.
Niemiec twierdził, że obcokrajowcy zwykle nie mają wstępu do biblioteki – odmawia im się nawet wejścia do centralnej części świątyni. Richter uznał, że jakimś cudem udało się to jemu, a ponad sto lat wcześniej, także Churchwardowi. Nie wszystkich to jednak przekonuje.
Od 1993 r. Ritter prowadzi także badania nad tzw. „bibliotekami z liści palmowych”, które rozsiane są po całym subkontynencie indyjskim. Jedną z nich zlokalizował właśnie w Kanchipuram. Ich oryginały mieli stworzyć ryszi żyjący 5000 lat przed narodzinami Chrystusa. Zapiski te traktuje się jako rodzaj tradycyjnej wyroczni. Hindusi wierzą, że każda z nich zawiera charakterystykę jednej inkarnacji, stąd tak ogromna ilość tekstów.
Zwykle kapłan nakazuje odwiedzającym wybrać jedną z „książeczek”, która ma opisywać przeszłe i przyszłe wcielenia. Treść pozostaje kwestią własnej interpretacji. Ponieważ nośnik wiadomości jest nietrwały, zapiski kopiowano niezliczoną ilość razy. Twierdzi się, że ich oryginały wyryto na znacznie twardszym materiale, w postaci kamiennych czy metalowych płyt. Richter wierzy, że biblioteki palmowych liści „zawierają informacje oraz szczegółowe dane o przeszłych i przyszłych wcieleniach, a nawet teraźniejszym życiu; są w nich bardzo osobiste wzmianki i konkretne fakty o przyszłości, które odpowiadają prawdzie.”
Jack Churchward prosił Niemca o więcej dowodów, które mogłyby wesprzeć jego niezwykłą relację, ale się ich nie doczekał, tak jak wszyscy inni, którzy tego próbowali.