Największa odwaga to pozwolenie sobie na odpuszczenie walki. Im bardziej się starasz wejść w wysokie wibracje tym trudniej Ci to przychodzi. Im mocniej zafiksowany jesteś na osiągnięcie wysokiego wyniku w osławionej tabelce Davida Hawkinsa tym bardziej drepczesz w miejscu. Każda Twoja walka o samego siebie spowoduje regres lub w najlepszym przypadku stagnację. I oczywiście że ta walka jest Ci tu i teraz potrzebna. Jak wszystko co Cię spotyka, też jest potrzebne. To ważny etap Twojego procesu i musisz przez niego przejść. Ale im szybciej przyjdzie świadomość, że tylko odpuszczenie, akceptacja i poddanie się przepływowi takiemu jakim jest, to najszybsza droga ku sobie samemu, tym łatwiej będzie to osiągnąć. I wtedy zadziewają się cuda…Szkopuł leży w przekroczeniu granicy.
Granicy oddzielającej Twój gniew, wkurw, żal, brak zgody na cokolwiek wewnątrz i dokoła, potrzebę dokonania zmiany na zewnątrz bez zmiany wewnątrz, czyli ogólnie rzecz biorąc wszystko za czym stoi będący zaprzeczeniem miłości lęk. Lęk czyli domena ego. Ego, czyli bytu który wcale nie chce byś poszedł w górę. Bo dla tego bytu pójście w górę i przekroczenie tej granicy to nic więcej niż utrata kontroli. Nad życiem. Nad światem. Nad Tobą. I ponad wszystko nad Twoim będącym tylko czystą miłością sercem. Boskim polem świadomości żyjącym tylko tu i teraz.
Tak naprawdę pierwotnym Tobą, takim jakim byłeś, zanim życie ukształtowało mechanizmy kontrolujące Cię, byś za bardzo nie wniknął w siebie samego narażając się na ten cały „zły” świat. I takim jakim naprawdę jesteś całe życie, bo ta miłość jest w Tobie. Przykryta podprogramami obronnymi ego, które nieustannie szepczą „miej kontrolę, miej kontrolę, miej kontrolę” oraz „walcz, walcz, walcz”. Więc walczysz wyznaczając kolejne granice i z impetem przekraczając kolejne. Po czym na pozornie zwycięskich gruzach tych granic, ze zdumieniem i niedowierzaniem zauważasz, że w miejsce właśnie pokonanych granic pojawiają się nowe.
I jest ich więcej. I potężniejsze. I jeszcze bardziej nieprzekraczalne. Niczym hydra, której każda ucięta głowa zastępowana jest kolejnymi trzema. A Ty możesz uciąć ich choćby tysiąc, a pojawią się kolejne. I tak kurwa do zajebania. Przez całe życie. I albo one Ciebie albo Ty je. Jak nieszczęsny Syzyf. I ta rozpaczliwa szarpanina ma dwa możliwe wyjścia. Albo zostaniesz przytłoczony nawałnicą kolejnych pojawiających się granic, legniesz pod ciosami żywota i przyniosą Cię z tej wojny na spartańskiej tarczy. Albo odpuścisz tę walkę i ze zdumieniem przekonasz się, że gdy sam staniesz się odpuszczeniem, poddaniem i akceptacją, to te straszliwe granice wokół Ciebie same się rozpuszczą. Po prostu. I nie jest to dziecinna naiwność.
Nie jest to ignorancja odstrzelonego w kosmos pustelnika siedzącego w kwiecie lotosu, póki nie rozjadą go gąsienice czołgów. Nie jest to nieświadomość posypującego się brokatem człowieka-jednorożca, srającego tęczą, widzącego wokół siebie tylko miłość, odwracającego zaś głowę od nadlatujących nad jego dom bombowców. Bo to jest właśnie pełna świadomość. To jest zespolenie się z sobą samym i światem wokoło, zobaczenie kim naprawdę wszyscy jesteśmy, wykreowanie siebie samego takiego jakim się jest i przez to świadoma kreacja rzeczywistości wokoło. Bo jeśli jesteś walczącym lękiem, to wokoło będziesz mieć walczący z Tobą lęk.
Bo jeśli jesteś stawiaczem granic, to te granice będziesz sam dokoła generował. Bo jeśli stawiasz wszystkiemu opór, to cały świat będzie stawiał opór Tobie i Twoje życie będzie podporządkowane tylko i wyłącznie morderczej walce z naginaniem tego właśnie oporu, byś mógł pójść dalej. A Ty nie pójdziesz. Bo na dłuższą metę rozsmaruje to każdego, niczym masełko orzechowe na toście w upalny dzień. Ale jeśli jesteś odpuszczeniem to świat odpuści Tobie. Jeśli jesteś miłością to miłość będzie się naturalnie generowała wokoło. Jeśli jesteś poddaniem to każda granica podda się Tobie i koniec końców zniknie. Jeśli jesteś akceptacją siebie i świata, to ów świat zaakceptuje Ciebie. Tak to działa.
Czysta fizyka kwantowa. Czysta zasada rezonansu, gdzie obiekt wysokowibrujący energetycznie przyciąga podobne a odpycha odmienne. I jeśli jakiś Hitler, Trynkiewicz czy inny Ted Bundy pojawi się w okolicy, to Ciebie ominie. Albo wpadnie tylko na kawę. A zazwyczaj w ogóle się nie pojawi. Bo między Tobą a nim nie powstanie żaden rezonans. Tak to działa. I nie jest to czcza naiwność. Bo jest to właśnie Świadomość. Pełnia. Jednia. Tak właśnie…I ta granica którą trzeba przekroczyć by walka zmieniła się w odpuszczenie, to dokładnie to miejsce które w tabelce poziomu świadomości wielkiego filozofa naszych czasów Davida Hawkinsa leży pomiędzy siłą i mocą.
Tam gdzie rozwiązania siłowe zmieniają się we własną będącą też mocą wszechświata cudną moc. Tam gdzie duma przechodzi w odwagę, a ta w akceptację. I właśnie ta odwaga jest najistotniejsza. Bo to odwaga nie tyle do stanięcia do walki, co do jej odpuszczenia właśnie. Do stanięcia do prawdy o sobie i świecie. Do zaryzykowania utraty kontroli nad sobą i światem, co koniec końców tę kontrolę nam da. Ale już bez potrzeby trzymania jej na smyczy i kontrolowania tej właśnie kontroli. Gdyż ta kontrola na tym etapie zadziewa się samoistnie. I trwa. Po prostu jest.
Ty ją odpuszczasz a ona Cię broni. Bo sam świat wtedy Cię broni, zamiast atakować jak dotychczas. I ego, które dotychczas tylko Cię trawiło za pomocą tych wszystkich swoich zapalnych stanów, które tak pięknie opisuje inny wielki filozof Matt Kahn, teraz po prostu Ci służy. Czyli robi to do czego zostało stworzone. I co ciekawe, by przekroczyć tą najważniejszą w Twoim życiu granicę nie musisz wykonać żadnej walki. Wystarczy tylko odpuścić. Tę walkę własnie. Choć paradoksalnie gdyby jednak kiedyś przyszła potrzeba tej walki, to Ty już świadomie możesz sobie na nią pozwolić. Ale to już zupełnie inna para kaloszy.
Gdy masz odwagę stanąć do odpuszczenia walki to pojawia się akceptacja, a Ty tu i teraz możesz zacząć prawdziwie żyć.O tej samej granicy mówi inny wielki duchowy nauczyciel naszych czasów, Ken Wilber, według którego 98 procent mieszkańców planety tkwi w nieholistycznych poziomach rozwoju świadomości społecznej. Idąc od dołu: archaicznym, plemiennym, wojowniczym, konformistycznym, racjonalno-naukowym i najwyższym z nich egalitarno-ekologicznym.
I wszystkie te poziomy są ważne i potrzebne. Jednak wszystkie oparte są na ekspansji poprzez walkę, pobłażliwości dla fanaberii poziomów od siebie wyższych oraz pogardy dla poziomów niższych. I dopiero po przekroczeniu granicy dzielącej te poziomy od integrujących różnorodność, dążących do transpersonalnej jedności i czerpiących z szacunkiem z każdego z niższych szufladek poziomów holistycznych można zaznać pełnego ukojenia, spokoju i pełni. A przy tym wciąż pozostawać sobą. I żeby przekroczyć tę granicę, to niezależnie od posiadanej wiedzy, odczuwanej wiary i stojącej za nami motywacji trzeba po prostu odpuścić. Walkę. Odpuścić walkę. I żyć. Pełnią życia. I tego Wam życzę. Nawet jeśli wciąż walczycie. Wtedy pozwólcie sobie na tę walkę. Świadomie. Ona też jest Wam w tym momencie potrzebna. Koniec końców i tak wszystko to prędzej czy później sprowadzi się do miłości.