Wczesnodziecięce poczucie matczynego odrzucenia może być główną przyczyną Twoich dzisiejszych dolegliwości No więc tak. Dziś pytanie, dziś odpowiedź:
- byłeś dzieckiem nieplanowanym?
- byłeś dzieckiem niechcianym przez mamą, tatę lub oboje rodziców już w momencie pojawienia się i ciąży?
- Twoje pojawienie się pokrzyżowało plany życiowe kogoś z rodziców, pojawienie się przeszkodziło im w ich realizacji?
- W trakcie ciąży nie byłeś radośnie wyczekiwany lecz byłeś powodem rozterek, niepewności o przyszłość, o związanie końca z końcem o to czy urodzić czy nie, o to czy ojciec zostanie przy mamie i takie tam dyskomfortowe obciążenia?
- mama rozważała aborcję, choć tego nie zrobiła?
- poród był ciężki?
- byłeś wcześniakiem?
- byłeś w inkubatorze?
- po porodzie byłeś dłużej niż kilka godzin odstawiony od mamy?
- nie byłeś karmiony przez mamę, ale inne osoby?
- byłeś z ciąży bliźniaczej, niezależnie od tego czy bliźniak żyje czy nie, byłeś pierwszy lub drugi?
- w ciągu pierwszego roku życia byłeś odstawiony od mamy na dłużej niż kilka godzin?
Jeśli odpowiedziałeś na co najmniej jedno z powyższych pytań twierdząco, a dziś jako osoba dorosła doświadczasz problemów powiązanych z depresją, nerwicą, nieadaptacyjnymi sposobami radzenia sobie (uległość, odgrodzenie od uczuć, kompensacja czyli bycie na zewnątrz kimś innym niż naprawdę jesteś), niemożnością wyrażania złości lub z kolei nadmierną złością, uzależnieniami, przerostem energii męskiej u kobiet i żeńskiej u mężczyzn, stanami z grupy bordeline, równoczesnym kochaniu i nienawidzeniu, poczuciu nieistnienia lub braku uzasadnienia swojego istnienia
To przyczyna Twoich dzisiejszych bolączek może tkwić właśnie tam.
We okresie prenatalnym, poporodowym lub niemowlęcym. Bo wtedy właśnie, do końca pierwszego roku życia (choć są szkoły mówiące że znacznie dłużej lub dla odmiany że tylko do końca 3 miesiąca życia) dziecko nie ma jeszcze własnej samoświadomości. Jego świadomość jest ściśle związana ze świadomością mamy. Kolokwialnie mówiąc nią jest. I to co czuje mama o sobie i o dziecku, dziecko odczuwa jako swoje.
Jako swoje odczucie o sobie samym. I jeśli mama czuje zagrożenie, smutek, przygnębienie, złość, gorycz, niechęć do kogokolwiek to dziecko będzie to czuło jako swoje. I jeśli mama nie chce tego dziecka lub waha się co z tym fantem począć, to dziecko będzie czuła jakby ono samo nie chciało siebie. Mimo że każdy organizm chce walczyć o przeżycie.
Ale jeśli czując się jednym organizmem z mama dziecko odczuwa że mama jednak go nie chce to dostaje potężny konflikt emocjonalny już u zarania swoich dziejów. Istnieje ale nie wiem czy chce istnieć. Istnieje ale nie chcę istnieć. Nie wiem co to znaczy istnieć. I zaczyna się to już od momentu poczęcia.
Hurr durr zakrzykną teraz wszyscy zwolennicy „wyboru nie nakazu” do których sam się paradoksalnie zaliczam. Podkreślam – abstrahuję od tego kiedy zarodek płód staje się człowiekiem – to jest indywidualna opinia każdego z nas. I ja się do tego nie mieszam. Ale jak udowodnił choćby Bruce Lipton czy wielu biologów oficjalnego nurtu nauki nawet pojedyncza komórka poddana określonym bodźcom reaguje na nie.
Więc już nawet „nie-będący-jeszcze-człowiekiem płód” umiejscowiony w pogrążonej w strachu, niepewności czy niechęci do niego mamy będzie rozwijał się w ekosystemie zalanym kortyzolem czy adrenaliną za to z mniejszą ilością endorfiny czy serotoniny. Pomijam już wpływ energetyczny bo wg Davida Hawkinsa strach czy lęk wzbudzają określone wibracje na dość niskim poziomie wibrowania.
Także jeśli idzie o świadomość i jej umiejscowienie w ciele człowieka, o czym pisze choćby Antonio Damasio. Dziecko ma wspólną świadomość z mamą. I czuje się jednością ze swoim ekosystemem. Czy już „płód” to czuje. Nie wiem. I nikt tego nie wie ze stuprocentową pewnością. Ale jego komórki odczuwają to w jakim środowisku przebywają. I w takim właśnie sosie pływa ten płód i potem powstałe z niego dziecko.
I dziecko to wszystko odbiera jako swoje. I czuje jakby samo siebie nie chciało. Jakby miało nie istnieć. Jakby było przeźroczyste. Za karę dla świata, dla rodziców, dla rodziny, dla siebie. I potem idzie z tym w życie. Z takimi właśnie odczuciami o sobie samym. Nieświadome że to co czuje to są odczucia jego mamy / także taty na swój temat.
Że jego własne odczucia to przekonania rodziców, które dziecko na wczesnym etapie ZAWSZE uzna za swoje. I poniesie w następne dekady. I nie – nie jest to post pro-life. Nie jest to też post mający zwiększyć dyskomfort odczuwających poczucie winy matek lub ojców. Ten post jest adresowany do ludzi którzy 30-40 lat później chodzą po gabinetach terapeutów, lekarzy, uzdrowicieli i coachów poszukując siebie samych.
Siebie którzy zostali tam, kiedyś, przy rodzicach. I dziś ci ludzie mogą to naprostować. A do tego potrzebna jest świadomość tego skąd to się wzięło. Bo często samo to jest już połową sukcesu i pierwszym największym krokiem do jego osiągnięcia. I już…A ja temat ów będę rozwijał w następnych artykułach…