Naszą cywilizację opartą na wszechobecnej elektronice czeka zapaść. Jeśli prognozy naukowców się
sprawdzą, w ciągu jednego dnia w przyszłym roku świat może cofnąć się o sto lat!
Telefony komórkowe staną się niepotrzebnymi gadżetami, pamiątkami z lepszych czasów. Żeby wysłać świąteczne życzenia, znów trzeba będzie wypisać ręcznie kartkę pocztową i pofatygować się do najbliższej czerwonej skrzynki. A te wszystkie kłopoty może zafundować nam nasze Słońce, na które heliofizycy spoglądają z coraz większym niepokojem.
Wiosną 2016 roku pojawiła się w mediach hipoteza łącząca trzęsienie ziemi w Azji i erupcję islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull z aktywnością słoneczną. Już na przełomie lat 70. i 80. oraz 80. i 90. zwrócono uwagę na takie podejrzane zbiegi okoliczności. Wysoką aktywność słoneczną z roku 1980 powiązano z wybuchem wulkanu St. Helen, który miał miejsce 18 maja tego właśnie roku.
Przyjrzyjmy się bliżej zdarzeniom z zimy 2018 roku, kiedy to Słońce po przedłużonej drzemce zaczęło się budzić, a na jego powierzchni wzrosła liczba chłodniejszych, a przez to ciemniejszych plam. W ich otoczeniu często dochodzi do rozbłysków, podczas których w przestrzeń wyrzucane są miliardy ton materii.
Jeśli wyrzut jest skierowany dokładnie w kierunku Ziemi, docierające do niej w ciągu kilkudziesięciu godzin cząstki uderzają w pole magnetyczne, wywołując burzę geomagnetyczną i powodując zmiany w kształcie i natężeniu tego pola.
W okolicach biegunów magnetycznych Ziemi cząstki te wywołują spektakularne zorze polarne. W styczniu 2010 r. zanotowano jedynie 2 dni bez plam słonecznych, co było widomym znakiem słonecznej aktywności. W tym samym miesiącu doszło do trzęsienia ziemi na Haiti (12 stycznia, 7 stopni w skali Richtera).
26 lutego 2010 roku media doniosły o wybuchach na Słońcu, a następnego dnia rano, 27 lutego, nastąpiło katastrofalne w skutkach trzęsienie Ziemi w Chile o sile 8,8 stopnia w skali Richtera. O rok późniejsze trzęsienie ziemi w Nowej Zelandii (22 lutego 2011 r., siła 6,3 stopnia w skali Richtera) także wypadło w czasie wzmożonej aktywności Słońca.
Podejrzewano, że odpowiedzialność za te zdarzenia ponosi grupa plam słonecznych o numerze 1158, która 13 lutego zaczęła generować serię rozbłysków, w tym dwa o rzadko spotykanej sile. Jeden z nich osiągnął klasę X, rekordową jeśli chodzi o pomiar strumienia emisji rentgenowskiej.
Fala naładowanych cząstek plazmy zaledwie musnęła Ziemię, spowodowała zorze polarne na północy i zakłóciła nieznacznie łączność radiową, m.in. w Norwegii i Kanadzie. Na szczęście nie sprawdziły się scenariusze o całkowitym paraliżu łączności i masowych spięciach w sieciach energetycznych. Jednak 6 i 7 marca miały miejsce kolejne spore rozbłyski. Cztery dni później Japonię dotknęła tragedia trzęsienia ziemi (11 marca, siła 9 stopni w skali Richtera). 16 stycznia 2012 r. rozbłysk trwał aż kilka godzin. Dwa dni później wybrzeże Nowej Zelandii nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 6,1 stopnia w skali Richtera.
W ułamku sekundy znikną oszczędności wszystkich ludzi w bankach, przestanie działać sieć elektryczna i internet, staną samochody. Wystarczy, że Słońce wyśle impuls magnetyczny o podobnej sile jak w 1859 roku, kiedy przepalały się kable elektryczne na całym świecie.
Naukowcy coraz częściej ostrzegają przed wręcz apokaliptycznym wydarzeniem, które może zdarzyć się w każdej chwili. Chodzi o burzę magnetyczna na Słońcu, która spowoduje impuls magnetyczny o tak potężnej sile, że zniszczy wszelką elektronikę we wszystkich(!) urządzeniach świata.
JESTEŚMY W PRZEDEDNIU APOKALIPSY – NAUKOWCY OSTRZEGAJĄ PRZED SŁOŃCEM
Nagle zdesperowani ludzie zrozumieją, że ich oszczędności w bankach były tylko zapisami na twardych dyskach, które właśnie przestały istnieć. Wszystko przez Słońce i jego zagadkowe cykle – znamy tylko jeden, który wynosi jedenaście lat. Ale jest ich więcej – niektóre mogą mieć cykliczność liczoną w setkach lat.
Aktywność słoneczna na Słońcu zmienia się w cyklu mniej więcej jedenastoletnim. W okresie maksimum tej aktywności na Słońcu dochodzi do tzw. burzy geomagnetycznych, w trakcie których na Słońcu można obserwować potężne rozbłyski słoneczne, którym z kolei towarzyszą koronalne wyrzuty masy (CME).
W trakcie takiego wyrzutu olbrzymia masa plazmy wyrzucana jest z powierzchni Słońca w przestrzeń międzyplanetarną. Te potężne obłoki plazmy pokonują odległość między Słońcem a Ziemią w ciągu kilkunastu godzin do kilku dni.
Całe szczęście Ziemia ma własne pole magnetyczne, które chroni ją przed tą plazmą i bezpośrednio do powierzchni Ziemi nic nie dociera. Ale istnieje coś, co można nazwać „super wybuchem na Słońcu” i wtedy powstaje tak niszczycielski impuls magnetyczny, który może sprowadzić naszą cywilizację do poziomu Średniowiecza.
Uderzenie może pojawić się w każdej chwili ?
Naukowcy przypominają, że w ostatnich dwóch stuleciach ludzkość miała już do czynienia z trzema tego typu zdarzeniami, w których burza wywołana na Słońcu miała istotny wpływ na ludzi. Pierwsze z nich, tzw. zdarzenie Carringtona miało miejsce w 1859 r., drugie w 1921 r. a trzecie w 1989 r.https://www.youtube.com/embed/GrnGi-q6iWc
Podczas tego ostatniego zdarzenia zaledwie trzy dekady temu, plazma wyrzucona ze Słońca po dotarciu w okolice Ziemi spowodowała awarię zasilania, która objęła ponad 6 milionów ludzi w rejonie Quebec w Kanadzie, zatrzymując w międzyczasie Giełdę w Toronto na kilka godzin. Prąd przywrócono dopiero po dziewięciu godzinach. Dużo poważniejsze wydarzenie miało miejsce 130 lat wcześniej. Siła impulsu ze słońca była wtedy setki razy większa.
Zdarzenie Carringtona z 1859 r. było jak dotąd najpoważniejszą zarejestrowaną burzą magnetyczną. Pamiętajmy jednak, że było to przed erą powszechnej elektryczności, nie mówiąc już o elektronice. Mimo tego gdy plazma ze Słońca dotarła w okolice Ziemi
Po ponad 17 godzinach lotu, spowodowała rozległą awarię sieci energetycznej w USA oraz sieci telegraficznej: sprzęt ulegał spaleniu, wielu telegrafistów zostało porażonych prądem. Co ciekawe nawet po wyłączeniu zasilania można było nadal nadawać telegramy – tak silny był prąd indukowany przez CME.
Jeśli podobny impuls (lub silniejszy) uderzył w Ziemię dzisiaj, to praktycznie stanęłaby nasza cywilizacja. Jest prawdopodobne, że przepaliłyby się przewody w każdym urządzeniu – ich ponowne wyprodukowanie i naprawienie szkód zajęłoby dziesiątki lat. O ile byłoby w ogóle możliwe.
W 2012 roku nasza cywilizacja cudem uniknęła zagłady. Na Słońcu doszło wtedy do burzy magnetycznej i do koronalnego wyrzutu masy porównywalnego ze zdarzeniem Carringtona. Wyrzucona ze Słońca plazma przeleciała przez orbitę Ziemi w miejscu, w którym Ziemia znalazła się zaledwie tydzień później. Minęliśmy się z istną apokalipsą dosłownie o włos. Świat wyglądałby dzisiaj zupełnie inaczej gdyby do wyrzutu masy doszło kawałek bliżej.
Astronomowie z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine twierdzą, że Ziemia wręcz otarła się o Apokalipsę. Dzisiaj cały świat jest oparty na elektryczności, sprzęcie elektronicznym i internecie. Jedno zdarzenie Carringtona oznacza, że przestanie istnieć wszystko – od bankowości po transport samochodowy. Już tylko to ostatnie wystarczy, aby na Ziemi zapanował głód w niewyobrażalnej skali.