Site icon Globalna Świadomość

TRZECH JEZUSÓW – W KOGO TAK NA PRAWDĘ WIERZĄ CHRZEŚCIJANIE ?

Skąd się bierze wiara? Prawda jest banalna. Dzisiaj już bardzo dobrze rozumiemy, w jaki sposób człowiek zazwyczaj staje się osobą wierzącą w dogmaty danej religii. Nie jest to kwestia jakiegoś wrodzonego „instynktu wiary w Boga”. Nie ma w tym nic mistycznego, ani nic z samodzielnej decyzji. Wierzący niczego sam nie wybiera, ani sam nie doznaje objawienia, a jest tylko bezwolnym surowcem do obróbki przez najbliższe otoczenie i społeczeństwo.

Staje się wyznawcą tej religii, w której się akurat urodził, czyli przez przypadek geograficzny. Nie ma to żadnego związku z jakimiś szczególnymi walorami tej religii, ani z jej domniemaną wyższością nad innymi religiami. Choć całe życie będzie uważał, że jego religia jest wyjątkowa i jedyna prawdziwa oraz że wierzy w nią z dogłębnego przekonania.

Od dziecka jest ze wszystkich niemal stron poddawany intensywnej indoktrynacji religijnej i przemocowej manipulacji psychicznej. Jest już jako małe dziecko straszony różnymi duchami zasiedlającymi jego religię – w katolicyzmie gniewem Boga, cierpieniem Jezusa, szatanem i diabłami. Wzrasta w sprytnie podsuniętym mu przekonaniu, że może zostać opętany przez demony. Wpajany jest mu strach i poczucie winy, a jednocześnie naiwne przekonanie, że tylko wiara może go uchronić od złego.

Wpajane mu są także poglądy na świat pożądane przez kapłanów, bo zapewniające im władzę nad nim i życie na koszt społeczeństwa. Dziecko nie odróżniające jeszcze realności od fikcji nie ma wobec tej zmasowanej symbolicznej przemocy żadnych szans na obronę. Oczywiście ten prosty opis nie wyczerpuje wszystkich przypadków – każdy człowiek jest inny i techniki manipulacyjne padają na mniej lub bardziej podatny grunt. Często najbardziej podają im się jednostki wybitnie idealistyczne, dążące do wewnętrznej doskonałości. Tacy ludzie zwykle sami są aktywną stroną w pogrążaniu się w religijnych fantazjach.

Człowiek wierzący staje się nieświadomą swojej sytuacji ofiarą manipulacji. W pewnych sprawach (religia, elementy światopoglądu i niektóre problemy społeczne) jest kompletnie niezdolny do samodzielnego myślenia, a jednocześnie przekonany, że jego zapatrywania wynikają z głębokich przemyśleń własnych. Często jest marionetką w rękach kapłanów, zawsze zaś – w mniejszym lub większym stopniu – niewolnikiem narzuconych mu siłą, perswazją lub podstępem przekonań religijnych.

Zwykle jest mniejszym lub większym wrogiem tych, którym udało się nie paść ofiarą religijnej manipulacji lub się ze szponów religii wyzwolić. To również efekt religijnej indoktrynacji, która wszystkich inaczej myślących przedstawia jako nieprzyjaciół. To istotne zabezpieczenie przed wpływem niezależnej, krytycznej myśli. Ludzi próbujących mu pomóc wydobyć się z sideł zabobonu postrzega jako sprzysiężonych przeciwko jego godności. Nikt nie chce być postrzegany jako bezwolna ofiara manipulacji – to ofiarom wydaje się zbyt poniżające. Wiele osób z zewnątrz – wolnych od religii – to rozumie, ale okazywanie współczucia i zrozumienia też jest postrzegane jako wyraz pogardy czy co najmniej braku szacunku.

Wiąże się to też z drażliwością na punkcie ewentualnej oceny możliwości intelektualnych wierzących. Sami rozumieją, że ich przekonania religijne mogą wydawać się głupie, tym bardziej więc zawzięcie twierdzą, że są mądre – skoro wmówiono im, że zmienić ich nie mogą – aby nie wyjść na głupków i ciemniaków. Często wchodzą w podpowiadane im przez kapłanów odwrócenie ról – to niewierzący są zbyt głupi, aby zrozumieć subtelności ich religii. Brak akceptacji dla bzdurnych dogmatów wiary ze strony niewierzących odbierają jako niezdolność do ich zrozumienie i utwierdza to ich w przekonaniu o własnej wyjątkowości.

Niestety nadal mało wierzących i niewierzących rozumie, że wiara ma niewiele wspólnego z poziomem inteligencji i że mądry człowiek może wyznawać głupie poglądy religijne. Przecież wierzący doskonale rozumieją bzdurność dogmatów innych religii – brakuje im krytycyzmu tylko w odniesieniu do własnej. Są też w życiu zasadniczo równie racjonale jak osoby niewierzące. To coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Po ewentualnym szczęśliwym otrząśnięciu się z wiary byłe osoby wierzące same nie mogą pojąć, jak mogły w te wszystkie bzdurne zabobony wierzyć. Nagle okazuje się wtedy, że żadna – wmawiana ludziom – potrzeba wiary dla niech nie istnieje.

Rzekomo odkryty „gen wiary” u nich cudownie zanikł. Opisany tu proces nabywania wiary – poza indywidualnymi przypadkami – jest bardzo prosty, odbywa się wręcz mechanicznie. Choć część osób wierzących uważa, że o ich wierze decydują ich religijne odczucia. Nie rozumieją, że jest na odwrót – to zaszczepiona w dzieciństwie wiara kształtuje ich religijne odczucia. Cała tajemnica wiary to generalnie odruch Pawłowa. Nikt nie jest wierzący, bo jego doświadczenia życiowe dowodzą pomocy Jezusa lub bo ma jakieś prywatne objawienia.

Jest totalnie odwrotnie – to dlatego, że jest wierzący ma prywatne objawienia i widzi w faktach ze swojego życia potwierdzenie realnej obecności Jezusa. Ten samonapędzający się mechanizm „trwania w wierze” to prawdziwe perpetuum mobile. Bardzo często taka zmanipulowana osoba w istocie cierpi psychicznie z powodu swojej religii (jej absurdalnych zakazów i nakazów, jej pogardy dla ciała i zohydzania seksu), choć jest błędnie przekonana, że źródło jej cierpień leży w niej samej, a religia przynosi jej ulgę i wyzwolenie. Szkodzi więc sama sobie. Ale w pewien specyficzny sposób szkodzi też całemu społeczeństwu, nawet jeśli jej się wydaje, że jest osobą wyjątkowo prospołeczną i skłonną do poświęceń dla innych.

Szkodzi przed wszystkim karmiąc szkodliwą i przestępczą instytucję, jaką jest Kościół katolicki. Nawet jeśli należy do tych, którzy do kościoła chodzą wyjątkowo rzadko lub wcale, to zaliczyła przecież chrzest, komunię i pewno bierzmowanie, bierze ślub kościelny, chrzci swoje dzieci, posyła je na religię, a jak umrze musi mieć koniecznie pogrzeb kościelny. Ale szkodzi też swoimi poglądami i wyborami politycznymi wspierającymi zazwyczaj – nawet nieświadomie czy nie wprost – władzę Kościoła.

Prawda jest znowu banalnie prosta, choć nadal przez wierzących negowana – gdyby w Polsce nie było tylu wierzących nie byłoby wyroku TK praktycznie zakazującego aborcji, nie byłoby może nawet samych rządów PiS. W ostatecznym rozrachunku to wierzący za to odpowiadają. Osoby wierzące zwykle czują się takimi – niesprawiedliwymi w ich mniemaniu – oskarżeniami głęboko oburzone. Obraża ich także sama krytyka religii, a często nawet krytyka Kościoła, choćby nie wiem jak słuszna.

Swoje przekonania religijne traktują jako nie podlegające dyskusji i w żadnym wypadku niezmienne. Ich wiara – w przeciwieństwie do wszelkich racjonalnych przekonań – jest z definicji odporna na wszelkie argumenty. Ta odporność na argumenty – podszepty szatana – jest im wpojona jako najwyższa cnota. Błędne koło się zamyka. Nawet obserwowany na całym świecie proces odchodzenia od wiary nie jest w stanie zmanipulowanej religijnie osoby przekonać – to tylko dowód na progres działalności szatana i na konieczność wzmożenia wiary.

W kogo wierzą Chrześcijanie ?

Odpowiedź wydaje się prosta – w Jezusa. Ale prosta nie jest, bo Jezusów można wskazać co najmniej trzech, więc w którego? Pierwszy Jezus to Jezus historyczny, o którym prawie nic nie wiemy – nie ma nawet pewności, że istniał. Ale jeśli istniał naprawdę, to na pewno nie zmartwychwstał.

Więc to nie w niego wierzą chrześcijanie. Drugi Jezus to Jezus biblijny. Postać bardzo niejednoznaczna i budząca wiele wątpliwości moralnych. Niektóre jego wypowiedzi są albo wypowiedziami oszusta, albo szaleńca. Twierdził, że za życia jego współczesnych nadejdzie Królestwo niebieskie i Sąd ostateczny. Namawiał mężczyzn, aby porzucali swoje żony i dzieci, sprzedawali dobytek i „szli za nim”, za co obiecywał im większy majątek oraz więcej żon i dzieci jeszcze na tym świecie.

Namawiał też, żeby nie dbać o jutro, a troskę o przyszłość rodziny zostawić Bogu. Często się złościł i groził wiecznym ogniem nawet za drobne przewiny, jak nazwanie bliźniego bezbożnikiem, obłudę czy niewiarę w jego cuda. Wygadywał bzdury, że wierzący w niego będą mogli brać do rąk jadowite węże, pic truciznę, mówić wieloma językami, rozkazywać górom, aby się przesunął i że dostaną wszystko o co tylko po proszą.

Z lekceważeniem traktował swoją matkę i braci. Nie protestował przeciwko niewolnictwu, wyzyskowi, władzy Rzymian nad podbitymi Żydami, karze śmierci, dyskryminacji kobiet, biciu dzieci, masowemu zarzynaniu zwierząt na bezmyślne ofiary całopalne. Dzielił ludzi na lepszych i gorszych, czyli tych którzy w niego uwierzyli i za samo to mieli mieć „życie wieczne” oraz skazanych na piekło, którzy w niego nie uwierzyli. Stosował odpowiedzialność zbiorową grożąc piekłem całym miastom.

Potrafił się złościć nawet na drzewo figowe, że nie ma na nim owoców, choć nie była to pora roku na figi. Na dodatek ograniczał swoją misję zbawienia ludzi tylko do Izraela. Typ, który czasem bywał wręcz antypatyczny, jak wówczas, gdy przez długi czas odmawiał uleczenia córki kobiety kananejskiej. Jezus z ewangelii jest pełen sprzeczności, co czyni jego realne istnienie dość prawdopodobnym. Trudno go jednak uznać za wzór moralności i mądrości.

No i jest trzeci Jezus, czyli wyidealizowany Jezus wierzących. To postać całkowicie sztuczna, wykreowana specjalnie na użytek kultu – użyteczny produkt medialny. Przesłodzony wizerunek, który powstał poprzez wypreparowanie z postaci Jezusa opisanej w ewangeliach wyłącznie kilku pozytywnych cech i ilustrujących je wypowiedzi.

Jezus wierzących, którego można by też nazwać Jezusem kościelnym, nakazuje miłować bliźniego swego (znacznie rzadziej nawet nieprzyjaciół i nadstawiać drugi policzek), wybaczać bliźnim (znacznie rzadziej nie osądzać ich) i umiera, aby zmyć „grzechy” wszystkich ludzi. Szanuje swoją matkę, a umierając na krzyżu mówi „wypełniło się”, zamiast „dlaczego mnie opuściłeś Boże?” Uosobienie dobroci, miłosierdzia i pokory.

Teoretycznie chrześcijańska wizja Jezusa powinna się zgadzać z „prawdą” przekazaną przez ewangelie, ale tak nie jest. Chrześcijanie nie wierzą w Jezusa z ewangelii, bo to postać niezbyt nadająca się na boga. Wolą wierzyć w jego cukierkową namiastkę, skonstruowaną z cech i wypowiedzi Jezusa wybranych z ewangelii całkowicie arbitralnie – wierzymy w to, co nam pasuje, całą resztę pomijamy.

Jezus, w którego wierzą chrześcijanie jest nieprawdziwy nawet w świetle ewangelii uznawanych przez nich za Pismo święte. To podróbka biblijnego Jezusa – postać z kiczowatego świętego obrazka.
Także wielu ateistów deklarujących, że szanują Jezusa za jego „nauki”, ma na myśli tę trzecią, całkowicie wykoncypowaną postać nie mającą wiele wspólnego z Jezusem z ewangelii.

Grzech, dyspensa i odpuszczenie

Jak działa religijna manipulacja Piątkowego postu nie nakazał Jezus. To Kościół wymyślił, że jedzenie mięsa w piątek jest grzechem. I to Kościół udziela czasem od tego zakazu dyspensy. Oraz to Kościół udziela za jedzenie mięsa rozgrzeszenia na koniec spowiedzi. Jezus nie wspominał o istnieniu czyśćca. To Kościół wymyślił czyściec. I to Kościół wymyślił sprzedaż odpustów, czyli voucherów na skrócenie liczby lat spędzonych w czyśćcu.

Luter zrobił o to aferę, która odmieniła świat, ale Kościół nadal handluje odpustami, choć już nie tak nachalnie.To Kościół wymyślił, że naturalna czynność jaką jest masturbacja to grzech. W Biblii kochający Bóg zabił Onana za to, że nie chciał zgodnie ze zwyczajem zapłodnić wdowy po bracie, a nie za to że się masturbował czy uprawiał stosunek przerywany.

I to Kościół udziela ze masturbację lub stosunek przerywany rozgrzeszenia na koniec spowiedzi.To Kościół wymyślił, że małżeństwo z siostrą zmarłej żony jest grzechem (było tak do niedawna). I to Kościół za pieniądze udzielał dyspensy od tego zakazu. To było częste zjawisko wśród możnowładców i monarchów (np. Zygmunt August) i Kościół zarabiał na tym krocie. To Kościół wymyślił, że stosowanie prezerwatyw jest grzechem. I to Kościół odpuszcza ten grzech po spowiedzi i wyrażeniu skruchy.

To Kościół twierdzi (powtarzając idiotyczny zakaz Jezusa), że poślubienie rozwiedzionej kobiety i w ten sposób zaopiekowanie się jej dziećmi jest grzechem. I to przed Kościołem należy się z tego grzechu spowiadać skamląc o jego odpuszczenie .Tak działa religijna manipulacja. Kościół nazywa różne neutralne zachowania grzechem, aby wpędzić swoich wyznawców w poczucie winy i strach przed piekłem, utrzymując ich w ten sposób w wiecznej zależności od siebie i zarabiając na tym.

Z tego samego powodu uzurpuje sobie prawo dyspensy lub odpuszczania owych rzekomych grzechów. Wyłącznie po to te absurdalne zostały wymyślone i są utrzymywane. Jaki jest najlepszy sposób na odpuszczenie grzechów? Zrozumienie, że są tylko bezsensownym wymysłem ludzi żadnych władzy, zaszczytów i pieniędzy.

Exit mobile version