Alkohol, papierosy, dragi, choroby jako forma rodowego ruchu od życia do śmierci. Jako forma ślepej lojalności wobec cierpiących przodków. Jako forma udowodnienia swojej przynależności do rodziny, rodu, narodu czy płci. Jako forma powolnego odchodzenia do tych którzy nie zostali pożegnani, opłakani czy odpuszczeni.
Kochany alkohol i inne używki które tak ochoczo lejemy w mordę. Tak po polsku. Po ”krzescijańsku”. Bo zimno. Bo inni piją. No kurwa bo prawie wszyscy piją. A jka ktoś nie pije to pewnie chory, odmienny, nie nasz i w ogóle dziwadło jakieś. Podobnie papierosy, które z pozoru odchodzą do lamusa, ale jednak wciąż mnóstwo ludzi bach po bachu przyjmuje zabijająca ich truciznę.
Dragi i inne uzależnienia. Wszystko co krok po kroku prowadzi nas do śmierci w mniejszym lub większym stopniu dezorganizując nam życie, zdrowie, relacje, pracę i ogólnie dobrostan. No i jasne że wszystko jest dla ludzi. Lampka wina, dobre piwo, nawet jakościowa czy smakowa wódka to cos dla konesera i sposób na spędzenie miłego czasu.
Psychodeliki – to kwestia prywatna, owszem umiejętnie stosowane potrafią pomóc. Indianie też palili fajkę. No tak, ale nie palili paczki tej fajki dziennie co pół godziny jedną. Truciznę czyni ilość. I częstotliwość. I o tym rozmawiamy. Bo każda podobna dynamika to ruch od zycia do śmierci. Kropla po kropli, bach po bachu, krok po kroku. Pierwszą i najbardziej znaną funkcją alkoholu i używek jest kompensacja.
Pijemy żeby nie czuć czegoś co czujemy lub poczuć coś czego nie czujemy.
Ludzie na imprezach piją by nie czuć się spiętymi a poczuć bardziej luźnymi by przełamać opory i nawiązać lepszy kontakt z innymi lub sobą. Sporo mocno pijącym po alkoholu wybija nie czuta po trzeźwemu agresja (mająca zazwyczaj swoje źródło grubo wcześniej), czasem jest odwrotnie i ludzie pobudliwi po alkoholu czy innych używkach stają się peace and love oazą miłości.
Druga funkcją alkoholu jest lojalność. Wobec rodziców i całego rodu. Przede wszystkim wobec pijących. Ale idąc dalej spokojnie wobec wszystkich kompensujących swoje uczucia i ogólnie cierpiących. Będę pił jak Wy kochani. Bo jesteś od Was. Jestem jednym z Was. To dowód mojej przynależności do Was, rodziny i rodu. I mimo że dziś mogę Was nienawidzić, unikać i pogardzać to gdy miałem 2-3 lata byliście moim jedyny punktem odniesienia.
A ja byłem wówczas zapisywaną przez Was tabulą rasą. Gąbką chłonąca wszystko co na nią spadnie, Każdą kropelkę. Każde uczucie. I biorącą jako swoje wszystko to co było dookoła. Normę – owszem straszną, ale normę. Bo innej nie miałem, innej nie znałem. O innych rodzinach dowiedziałem się dopiero potem – w szkole czy w telewizji.
Ale wtedy była to ta jedyna jak dla małego Eskimosa igloo w którym panuje kilka stopni i poza którym jest wielka niewiadoma, której się boi, bo jej nie zna. Zna za to to, co jest dookoła niego. I nasiąka tym. I w podświadomości zostaje wyryta górska v-kształtna dolina, którą drąży rzeka zawsze dążąca do tego by płynąć dnem tej doliny.
I po kilkunastu latach świadomie nie chcemy mieć tak jak mieliśmy i doświadczać tego co rodzice, czy ich rodzice. Ale rzeka nie chce płynąć bokiem doliny tylko jej dołem, tam gdzie wydrążyła sobie łożysko gdy mieliśmy lat kilka. I celem naszego procesu jest zmiana tego wzorca. I odwrócenie ślepiej lojalności dla rodziców.
A także trzeciej funkcji alkoholu (podobnież innych używek, chorób, dziwnych „przypadkowych” skłonności do wypadków, urazów, podobnie depresji, nerwic i różnych innych neuroz czy psychoz). Czyli włączenie się do rodowego ruchu do śmierci. Który odbywa się najczęściej za rodzicami, ich rodzicami tudzież innymi przodkami, tak z linii pobocznych, jak i linii pra lub prapra.
Bo te schematy potrafią się ciągnąć kilka pokoleń. Ruch do śmierci, czyli podążanie do niej w ślad za ludźmi którzy lata wcześniej utknęli w swoim w cierpieniu gdy:
- utracili, poronili, usunęli, porzucili dzieci i to na jakimś poziomie ich nieświadomości im ciąży, zamykając w jakimś stopniu dążenie do życia, możliwość czucia czy okazywania miłości, powodując na jakimś głębokim poziomie wstyd, poczucie winy, smutek, niską samoocenę i podobne nieuświadomione ciężary
- zostali osieroceni lub zmarł ktoś bliski, im wcześniej w ich życiu tym mocniej mogli to w sobie zabunkrować, nie przeżywając żałoby, nie zostawiają zmarłych w świecie zmarłych, dusząc w sobie niewyrażony smutek, lęk, poczucie porzucenia. Wszystko to co potem jako niewyrażone i stłumione emocje będzie ich spalać przez całe życie. A ich potomstwo razem z nimi. Lojalność taka. Mamo, tato pocierpię razem z Wami. Bo jestem od Was. Bo bez Was mnie nie będzie. Bo Was w swoim magicznym wczesnodziecięcym myśleniu uratuję. No to poniosę Wasz ból sprzed lat razem z Wami. Bo Was kocham- sami pili, chorowali, cierpieli
- zabili lub byli świadkami śmierci- dwa/trzy pokolenia podczas wojny byli świadkami śmierci (obozy, deportacje, rozstrzelania, wywózki, „zabrali sąsiadów a nie nas, ok – przeżyliśmy, ale może mogliśmy coś zrobić”) bądź sami zabijali (nawet choćby jako żołnierze).Pokolenia potem mogą cierpieć, zamartwiać się, czuć wielki smutek, czuć niechęć do życia, nawet poczucie winy razem z przodkami.
Mogą czuć dokładnie to samo co oni na poziomie nieświadomym (są ludzie którym się śnią przeżycia ich przodków mające miejsce przed ich poczęciem). Mogą na tym nieświadomym poziomie tymi wspomnieniami żyć i mordować się nimi. Chorować. Fizycznie. Somatycznie. Psychicznie. Zadręczać się. W depresji czy nerwicy.
No i mogą pić, palić, faszerować się innymi trutkami. Jako forma współcierpienia z przodkami. Jakaś wewnętrzna siła pchająca ich do wspólnej rodzinnej celebracji umierania za życia. Choć oczywiście na poziomie świadomym chcą żyć. Przemodelowanie tego wiedzie przez różnorakie techniki pracy z sobą. Z punktu widzenia systemowego najważniejsze jest to by zobaczyć i uznać związek naszych cierpień z cierpieniami kogoś z rodu.
A potem przemodelować to. Zarówno poprzez zmianę modelu oddawania szacunku rodzinie, rodowi i przodkom. Obiecanie sobie w sercu życia dla nich a nie umierania razem z nimi. Pracy z wewnętrznym dzieckiem i behawioralno/poznawczej zmiany jego postrzegania świata. Pracy z emocjami i przekonaniami – typu „musze pić” „muszę chorować” „musze palić” „musze cierpieć” „boję się” „muszę być <…tutaj wpisz cokolwiek…>
Pracy polegającej na akceptacji wszystkiego tego co w nas, dzięki czemu traci to swoją toksyczną moc i następuje ich odpuszczenie, uwolnienie i poddanie się swojemu wewnętrznemu JA. W sumie każda technika która idzie w parze z ufnością dla siebie czy akceptacją tego co w sobie ma sens, bo koniec końców wiedzie do poczucia większej lekkości. I tego Wam życzę.