Globalna Świadomość

UFO CZY METEORYT – TAJEMNICA POLSKIEJ ”KATASTROFY TUNGUSKIEJ”

W sierpniu 1993 r. podkrakowskimi Jerzmanowicami wstrząsnął potężny wybuch. Po chwili część wsi została zasypana odłamkami rozerwanego wapiennego ostańca, w który – zdaniem naocznych świadków – coś uderzyło. W kilkudziesięciu domach spaliły się też bezpieczniki lub sprzęty elektryczne. Na miejscu szybko pojawiło się wojsko, a z nim teorie o UFO, zbłąkanej bombie, a nawet powtórce eksplozji tunguskiej.

Był czwartek, 14 stycznia 1993 r. W telewizji i radiu tematem numer jeden było zatonięcie na Bałtyku promu Jan Heweliusz. Krótko przed 19:00 mieszkańców Jerzmanowic położonych między Olkuszem a Krakowem, wyrwały z wieczornego letargu dziwne dźwięki, a następnie rozbłyski na niebie, po których rozległa się potężna eksplozja.

Zaraz potem część wsi została zasypana niszczycielskim gradem… wapiennych kamieni. Jak się niebawem okazało, wybuch rozerwał ostaniec zwany Babią Skałą (lub Górą) znajdujący się blisko centrum miejscowości, na niewielkim wzniesieniu.

Świadkowie twierdzili, że w skałę uderzyła świetlista kula. Nikt nie potrafił powiedzieć, co się stało i czego w Jerzmanowicach szukało potem wojsko. Jedni twierdzili, że wszystkiemu winien był nietypowy piorun, inni wspominali o meteorycie. Pojawiły się też znacznie śmielsze hipotezy.

Eksplozja doprowadziła do zniszczeń w kilkudziesięciu gospodarstwach

Choć od tzw. incydentu jerzmanowickiego minęło 25 lat, pamięć o nim jest we wsi nadal żywa. Tamtego dnia wielu jej mieszkańców pomyślało zapewne, że nadeszła apokalipsa. Kilkadziesiąt gospodarstw najbliżej Babiej Skały poniosło mniejsze lub większe straty, bo od kamiennego gradu pękały szyby, dachówki i płyty eternitowe.

Ci, którzy jako pierwsi wybiegli z domu, by ustalić, co się stało, twierdzili, że powietrze wypełniała charakterystyczna woń „chemikaliów”. „Efekty świetlne i akustyczne były widoczne i słyszane m.in. w odległym o ponad 20 km w linii prostej Krakowie. Byłem tych efektów świadkiem” – napisał niedługo potem w periodyku „Meteoryt” prof. Andrzej Manecki – geolog z AGH. Ówczesny doktorant tej uczelni, Tomasz Ściężor, wspominał, że jego znajomy, tamtego dnia ok. 19-tej przebywający na krakowskim Rynku Głównym, miał wrażenie, że gdzieś niedaleko wybuchła bomba atomowa.

Nim mieszkańcy Jerzmanowic i okolic usłyszeli huk, zaobserwowali szereg innych zjawisk: ciemną, złowrogą chmurę, pojaśnienie nieba oraz rozbłyski. Relacje naocznych świadków zdarzenia są rozbieżne i uzależnione od miejsca, z jakiego prowadzili obserwacje. Z nieodległych od Jerzmanowic wsi, z Krakowa, Skawiny a nawet dalekiej Zawoi docierały doniesienia o świetlnej kuli przecinającej nieboskłon.

To prawdopodobnie ona uderzyła w Babią Skałę, odłupując jej część i rozrzucając odłamki w promieniu ok. 150 m. Kamienny opad składał się zarówno z okruchów, jak i odłamków o wadze kilkunastu kg, które łamały czubki drzew, wbijały się w ściany i dziurawiły dachy.

Wybuch i deszcz kamieni były najbardziej spektakularnymi, ale nie jedynymi epizodami wydarzenia z 14 stycznia. Tuż przed nimi niektórzy mieszkańcy sąsiedztwa zniszczonej skały mieli słyszeć osobliwy szum. U innych na meblach i sprzętach domowych zaczęły tańczyć niebieskawe „ogniki” (tzw. ognie św. Elma). Pojawiły się nawet wzmianki o krótkiej „lewitacji” przedmiotów. Jeśli idzie o zniszczenia, ich obrazu dopełniały spalone bezpieczniki oraz telewizory, lodówki i inne urządzenia włączone do sieci.

Gdy opadły pierwsze emocje, grupa mieszkańców wsi ruszyła, by zbadać stan Babiej Skały. Okazało się, że eksplozja nie rozniosła jej w całości, choć na miejscu widać było ślady zniszczeń. Wkrótce, ku lekkiemu zdziwieniu i zaniepokojeniu miejscowych, w Jerzmanowicach zjawili się żołnierze wojsk chemicznych, którzy czegoś tam szukali (relacje mówią, że widziano ich m.in. z wykrywaczami metalu). Pokręcili się i odjechali, nic nikomu nie mówiąc. Po nich przybyli uczeni, rzekomo wezwani przez wójta. Przewodził im prof. Manecki. W grupie, która rozpoczęła skrupulatne badania, znalazł się też wspomniany Tomasz Ściężor.

Jedna z hipotez mówiła o „zbłąkanym pocisku”

Incydent jerzmanowicki, choć bezprecedensowy i kontrowersyjny, zyskał niewiele uwagi ze strony mediów. Powodem tego był m.in. fakt, że wybuch pod Krakowem zbiegł się z głośną tragedią Jana Heweliusza. Po drugie – jak podaje w swoich publikacjach pisarz, badacz zjawisk anomalnych oraz były kapitan WOP i Straży Granicznej Robert K. Leśniakiewicz z Jordanowa, incydent ze stycznia 1993 wywoływał pytania, na które nikt nie znał odpowiedzi. Lepiej było je więc przemilczeć, szczególnie to: „Co by się stało, gdyby to coś uderzyło w domy?”.

W jednej ze swoich książek (udostępnionych za darmo w sieci) pan Leśniakiewicz przywołuje szacunki ekspertów mówiące, że wybuch na Babiej Skale miał siłę równą eksplozji 80-100 kg trotylu. Z artykułów, jakie ukazały się potem w czasopismach naukowych (m.in. „Urania – Postępy astronomii”) dowiadujemy się o wynikach naukowego śledztwa ws. Jerzmanowic. Jedna z pierwszych hipotez uznawała, że tamtejsze wydarzenie miało związek z załamaniem pogody – obserwacją ciemnej chmury oraz opadami niedługo po wybuchu.

Sugerowano, że ostaniec mógł zniszczyć silny piorun, który w zagadkowy sposób rozdzielił się na dwa: jeden (liniowy) uderzył w słup wysokiego napięcia, drugi – kulisty strzelił w skałę (wyjaśniałoby to, dlaczego niektórzy słyszeli drugi wybuch ok. 50 sekund po pierwszym). Inna hipoteza mówiła o „piorunie gigantycznym”, jednak ta opcja nie przemawiała do wielu osób. Zaczęto poszukiwać alternatywnych wyjaśnień, koncentrujących się głównie na obecności wojska oraz tym, czego nie chciano powiedzieć mieszkańcom.

Pogłosek o kosmitach nikt nie traktował poważnie. Znacznie więcej zainteresowania wywołała koncepcja, iż w Jerzmanowicach wybuchło coś, co wymknęło się spod kontroli armii – pisał Leśniakiewicz, dodając, że nie musiała to być wcale nasza armia! Szczególną uwagę zwrócono w tym przypadku na siłę wybuchu oraz impuls elektromagnetyczny, co wskazywało, że pod Krakowem mogła eksplodować tzw. bomba EM wycelowana w sieć energetyczną i urządzenia elektroniczne, ale nie szkodząca żywym istotom.

Naukowcy w odpowiedzi wysunęli kolejną hipotezę sugerującą, że był to lodowy fragment komety lub bolid o dużej zawartości węgla, który eksplodował w powietrzu, nie pozostawiając po sobie krateru. Artykuł w „Uranii” podaje, że to, co uderzyło w Babią Skałę miało masę ok. 2 kg i średnicę zaledwie 11 cm! Przed eksplozją ciało zmieniło barwę na ciemnoczerwoną i straciło na jasności, która wynosiła wtedy ok. -15 m (wcześniejszy raport informował, że kula obserwowana nad Jerzmanowicami miała barwę „rtęciowoniebieską”).

Prof. Manecki zauważył też pewne paralele między zdarzeniem spod Krakowa, a słynnym incydentem tunguskim z 1908 r., którego skutkiem były zniszczone połacie lasu na obszarze równym dwóm średniej wielkości powiatom. Tunguski „gość z nieba” również eksplodował w locie i nie pozostawił żadnych dających się zidentyfikować śladów, choć był to oczywiście nieporównywalnie większy obiekt.

Ludziom, którym wybuch wyrządził straty w gospodarstwach domowych, trudno było uwierzyć, że kamień z nieba może spalić żarówkę lub telewizor. Uczeni twierdzą jednak, że generowanie impulsu elektromagnetycznego przez niektóre meteoryty (czy inne zjawiska naturalne, np. erupcje wulkanu) to nic nadzwyczajnego.

Przykładowo w 2000 r. w kanadyjskim Whitehorse kilkumetrowej średnicy bolid, który uległ rozpadowi w powietrzu, wywołał awarię sieci elektroenergetycznej na znacznym obszarze. Ale czy zdolny byłby do tego maleńki „obiekt jerzmanowicki”? Chcąc nie chcąc dochodzimy do wniosku, że cokolwiek stało się 25 lat temu w podkrakowskiej wsi, przerażając tamtejsze psy tak, że nie odezwały się przez kilkanaście kolejnych godzin, pozostaje bez wyjaśnienia, z czego nawet uczeni nie robią tajemnicy.

Exit mobile version