
NADZWYCZAJNE ZEBRANIE SIŁ ŚWIATOWEJ OBRONY ! 3I/ATLAS – BĘDĄ TU ZA 60 DNI !
27 września 202526 września 2025 roku na ukraińskojęzycznym kanale Telegram Realna Wina pojawiła się zastanawiająca informacja. Według publikacji, polska stacja numeryczna – narzędzie wykorzystywane przez wywiad – nadała w eterze na częstotliwości 8597 kHz 15-minutowy zaszyfrowany komunikat w języku rosyjskim. Tego typu zdarzenia są niezwykle rzadkie, co od razu wzbudziło zainteresowanie obserwatorów.
Polska stacja numeryczna i eskalacja napięcia z Rosją i Białorusią
Stacje numeryczne to metoda komunikacji agencji wywiadowczych z oficerami i agenturą działającą poza granicami kraju. Nadają one na falach krótkich, które zapewniają duży zasięg i anonimowość odbiorcy – wystarczy proste radio krótkofalowe. W Polsce funkcjonują dwie znane stacje: E11, nadająca po angielsku, oraz S11A, związana z językami słowiańskimi.
W ostatnich latach wokół tych stacji narosło wiele kontrowersji. Już w 2014 roku wskazywano na lokalizację nadajnika w Falentach pod Warszawą, a niedawno w Chotomowie udokumentowano kolejne instalacje. Tym razem jednak kluczowa jest treść i język komunikatu – rosyjski. W połączeniu z ostatnimi wydarzeniami politycznymi może to sugerować przygotowania do określonych działań.
Dodatkowego znaczenia nadaje sprawie kontekst międzynarodowy. We wrześniu doszło do incydentów z udziałem dronów, ostrych wystąpień polskich polityków na forum ONZ oraz komentarzy rosyjskiej rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej o możliwej „prowokacji pod obcą flagą”. W tym samym czasie polski rząd wezwał obywateli do ewakuacji z Białorusi, a wcześniej zlikwidowano rosyjskie konsulaty w Poznaniu i Krakowie.
Zestawiając te fakty, można dostrzec wyraźny obraz eskalacji napięcia na linii Polska – Rosja – Białoruś. Nadanie 15-minutowego komunikatu szyfrowanego w języku rosyjskim przez polską stację numeryczną może być elementem szerszego scenariusza, w którym Warszawa przygotowuje się na wzrost konfrontacji.
Choć oficjalnych wyjaśnień brak, eksperci zwracają uwagę, że takie zbiegi okoliczności rzadko są przypadkowe. Wiele wskazuje na to, że Polska, podobnie jak inne kraje regionu, staje wobec trudnej rzeczywistości rosnącego napięcia geopolitycznego.
Chaos informacyjny wokół ewakuacji i braku systemu obrony cywilnej
W ostatnich tygodniach coraz więcej pytań budzi polityka bezpieczeństwa państwa i decyzje władz w obliczu napiętej sytuacji geopolitycznej. Zamknięcie granicy z Białorusią – w czasie, gdy granica z obwodem kaliningradzkim pozostała otwarta – wydaje się pozbawione logiki. Tym bardziej, że zaledwie kilka dni wcześniej uroczyście uruchomiono połączenie kolejowe PKP Cargo do Chin, z udziałem ambasadora Chińskiej Republiki Ludowej i przedstawicieli władz regionalnych. Działania te rodzą pytanie o spójność i sens podejmowanych decyzji.
Równolegle w przestrzeni publicznej pojawiły się komunikaty o konieczności przygotowania tzw. plecaków ewakuacyjnych. Ministrowie, wiceministrowie i nawet celebryci zachęcają obywateli do gromadzenia zapasów, gotówki i sprzętu survivalowego. Problem w tym, że w Polsce od lat nie istnieje system obrony cywilnej. Raporty Najwyższej Izby Kontroli z 2012 i 2019 roku jasno wskazywały, że państwo nie posiada struktur zdolnych do przeprowadzenia masowej ewakuacji.
Rodzi to ogromny niepokój wśród obywateli. Starsze osoby i rodziny z dziećmi pytają, gdzie miałyby się udać w razie kryzysu. Wizja spania w lasach czy przemieszczania się zatłoczonymi autostradami, które w razie zagrożenia byłyby zablokowane przez ruch wojsk, wydaje się nierealna. Brak planów ewakuacyjnych dla miast liczących dziesiątki czy setki tysięcy mieszkańców dodatkowo potęguje chaos.
Eksperci podkreślają, że komunikaty władz ograniczają się do wskazówek o kompletowaniu podstawowego ekwipunku, nie mówiąc nic o sygnałach alarmowych, procedurach kryzysowych czy organizacji logistycznej ewakuacji. Brakuje także informacji o zabezpieczeniu mienia pozostawionego przez obywateli. Historia uczy, że w czasie kryzysów i wojen dochodziło do fal grabieży, a obecne działania rządu nie dają odpowiedzi, jak temu zapobiec.
W efekcie zamiast poczucia bezpieczeństwa, wśród społeczeństwa narasta atmosfera strachu i niepewności. Zamiast realnych planów obrony cywilnej, obywatele otrzymują ogólnikowe hasła o „byciu gotowym”. To prowadzi do wniosku, że państwo nie jest przygotowane na skuteczne reagowanie w przypadku kryzysu, a obywateli pozostawia się samym sobie.
Brak przygotowania państwa i odpowiedzialności za bezpieczeństwo obywateli
Ostatnie powodzie w Polsce dobitnie pokazały, że w sytuacjach kryzysowych zagrożeni są nie tylko poszkodowani mieszkańcy, ale również ich mienie – narażone na działania szabrowników. Skoro niewielkie terytorialnie katastrofy prowadzą do grabieży, to co dopiero mogłoby się wydarzyć w przypadku ewakuacji na masową skalę?
Mimo to rząd koncentruje się głównie na promowaniu plecaków ewakuacyjnych i gadżetów survivalowych. Powerbanki czy świeczki przedstawiane są jako remedium na potencjalny blackout, co zdaniem wielu ekspertów jest narracją wręcz groteskową. W ten sposób odpowiedzialność za bezpieczeństwo zostaje przerzucona na obywateli, podczas gdy zgodnie z umową społeczną to państwo powinno gwarantować ochronę życia i mienia.
Przykład Agencji Rezerw Materiałowych z lat 2020–2022 pokazuje, że struktury odpowiedzialne za bezpieczeństwo były nieprzygotowane do zarządzania kryzysowego. Najwyższa Izba Kontroli wskazywała liczne luki, a jedyną reakcją władz była kosmetyczna zmiana nazwy instytucji. To symboliczny dowód na brak rzeczywistych działań naprawczych.
Źródła problemu sięgają roku 1989. Władze III RP, niezależnie od opcji politycznej – czy to SLD, PSL, Unia Wolności, PiS czy Platforma Obywatelska – uznały, że Polska nie musi być przygotowana na poważne kryzysy. Zlikwidowano schrony, ograniczono obronę cywilną, zaniedbano budowę systemów ostrzegania. Beztroska elit była ponadpartyjna.
Najlepszym przykładem jest powódź tysiąclecia z 1997 roku. Mimo jej dramatycznych skutków, państwo potrzebowało aż dziesięciu lat, aby uchwalić ustawę o zarządzaniu kryzysowym. To pokazuje, że władze reagują z opóźnieniem, a bezpieczeństwo obywateli w praktyce pozostaje sprawą drugorzędną.
Powodzie, kryzys finansowy i groźba cyfrowej kontroli
Przyjęcie ustawy o zarządzaniu kryzysowym po powodzi tysiąclecia nie rozwiązało realnych problemów. Kolejne kataklizmy ujawniają luki w systemie bezpieczeństwa, a odbudowa terenów popowodziowych wciąż budzi ogromne zastrzeżenia. Wystarczy spojrzeć na miejscowości zalane w ostatnich latach – wiele z nich do dziś nie doczekało się pełnej pomocy.
Na tym tle coraz częściej pojawia się pytanie, czy niektóre narracje polityczne i medialne są zasłoną dymną, mającą odwrócić uwagę od kruchości globalnego systemu finansowego. Rosnące zadłużenie, wzywanie obywateli do wypłacania gotówki, a także kolejne miliardowe kredyty, m.in. na zakupy wojskowe w ramach programu SAFE, sprawiają, że Polska i cała Europa stają się coraz bardziej uzależnione od długu.
W tym kontekście coraz częściej mówi się o wprowadzeniu cyfrowej waluty banku centralnego (CBDC). Cyfrowe euro ma być odpowiedzią na spodziewane tąpnięcie gospodarcze i kryzys okołowojenny. Paradoksalnie, jeśli dojdzie do poważnej destabilizacji, to właśnie obywatele mogą sami domagać się „porządku” i stabilności – nawet kosztem ograniczenia wolności.
Takie rozwiązania forsowane są szczególnie przez Niemcy i Francję, które widzą w federalizacji Unii Europejskiej i pełnej kontroli cyfrowej sposób na zabezpieczenie interesów elit. Cyfrowa waluta, cenzura internetu oraz ustawy ograniczające wolność słowa pokazują, że państwa coraz bardziej przygotowują się nie na wzmocnienie bezpieczeństwa obywateli, ale na kontrolę społeczeństwa.