
ROCKEFELLER, ROTHSCHILD I KLUB RZYMSKI – ”RZĄDZIMY WAMI JAK OWCAMI”
6 marca 2025
TŁUMIONE TECHNOLOGIE – CO UKRYWAJĄ ELITY ?
8 marca 2025W mijającym tygodniu w Białym Domu nieprzypadkowo odnotowano wizyty najpierw prezydenta Francji Emanuela Macrona, później premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera, wreszcie w piątek 28 lutego 2025 roku, kontynuującego odgrywanie roli prezydenta Ukrainy, Wołodymyra Zełenskiego. Po dwóch rozmowach prezydent USA nabrał przekonania, że nawet jako atomowe państwa europejskie — ani Francja, ani Brytania bez jego aprobaty same na wojnę z Rosją nie są w stanie pójść.
Europejscy architekci dotychczasowej polityki gospodarczo wyniszczającej kontynent, zostali, w mniej lub bardziej sarkastyczny sposób, ośmieszeni ku rechotowi obecnych w gabinecie urzędników i prasy. Macron i Starmer starali się trzymać fason zapewnieniem o gotowości posłania „oddziałów pokojowych” na Ukrainę. Otwarte pytanie Donalda Trumpa, czy odpowiadając za swój kraj, są w stanie „pójść na Rosję sami”, nabierali głęboki wdech i po chwili zastanowienia orientowali się, że bez Ameryki ani rusz. Ameryka zaś wojny z Rosją nie planuje.
W kiepskim guście wazeliniarstwa Starmer zachowywał się ostentacyjnie nadto poufale, kilkakrotnie dotykając ramienia prezydenta; najwyraźniej natręctwo wzbudziło złą reakcję. By ją zażegnać i nie wyglądać na petenta, premier w pewnym momencie pompatycznie obwieścił, że w ramach odwiecznie zażyłych stosunków przywiózł ze sobą coś szczególnego dla gospodarza Białego Domu.
Tu, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjął zza pazuchy list Jego Wysokości Króla Karola. Był on zarazem zaproszeniem na wspólny obiad w Pałacu Windsor. Zaproszenie zostało przyjęte, teraz doradcom pozostanie do opracowania dokładny termin wspólnego obiadu. Szokiem dla całego świata wyczekującego konkluzji zapowiadanej umowy handlowej USA-Ukraina, było spotkanie w Białym Domu z Zełenskim.
Przywitany przez gospodarza od samego progu, Zełenski w swojej „bojowej piżamie” (jak pisali komentujący na czacie) zasiadł samotnie obok prezydenta Trumpa. W gabinecie byli obecni wszyscy najważniejsi członkowie administracji, łącznie z J.D Vancem i dużą gromadą reporterów. Transmisja tego spotkania zapewniła przekaz „na żywo”. Wielomilionowa widownia jak z najciekawszych mistrzostw świata miała skonsumować karczemną ucztę polityczną.
Przedstawienie publiczne było chłostą, a może łaźnią zarazem dla gościa, który uwierzył we własną propagandę. Nic dziwnego, że wzięty w krzyżowy ogień argumentów, Zełenski wypadł żałośnie. Zarzuty Vance’a, że jako dotychczasowy beneficjent, nie umie być wdzięczny, oraz Trumpa — że zamiast wdzięczności stawia żądania i warunki, zamiast słuchać trzeźwej oceny podniosły temperaturę spotkania.
Mimo trzech lat bywania w świecie polityków gość nie zauważył i nie przyjął salonowych zasad, przynajmniej zabierania głosu po wysłuchaniu rozmówcy. Bombardowany zarzutami o skali strat, przy których nie potrafi docenić znaczenia zaprzestania konfliktu w interesie własnego kraju, zburzyło spokój wypowiedzi. Wykorzystane przez Trumpa i Vance’a bohaterstwo ludzi, którzy zginęli na froncie, gdy przywódca nie godzi się na przerwanie działań wojennych, zaowocowało słowotokiem Zełenskiego.
Najwyraźniej nie panował nad swoimi słowami, zwracając się do wiceprezydenta przez „J.D.”, wypowiadając się równocześnie ze stawiającymi zarzuty — prezydentem i jego zastępcą. Kulminacja wrzawy nastąpiła, kiedy gość zarzucił wiceprezydentowi, że na niego krzyczy. Wściekły Trump wziął w obronę swojego zastępcę i podniesionym głosem zadał ostateczny cios, mówiąc:
„Jesteś zgrany. Nie rozumiesz sytuacji własnego kraju i znaczenia zakończenia wojny. Nie masz żadnych argumentów do jej prowadzenia, bo nie masz ludzi, nie masz kim jej prowadzić, choćbyś miał nie wiadomo jaki arsenał. Swoją postawą igrasz z możliwością III wojny światowej i bierzesz to na siebie.”
J.D. Vance wypomniał obejrzane filmy dokumentujące siłowe wcielanie ludzi, by ich wysłać na front. Dowodził, że przeświadczenie Zełenskiego o gotowości jego rodaków do dalszej wojny jest nieprawdziwe. Tu Zełenski popełnił najgorszy z możliwych kroków, stosując retorykę salonów europejskiej rusofobii. Zwrócił się gniewnie do prezydenta podniesionym głosem: „Mówi pan jak Putin”.
Gabinet zawrzał. Jakaś reporterka usiłowała zadać pytanie, ale Trump grzmiał o tym jak serdecznie ma już dość ciągłego powtarzania przy każdym problemie, zza którego wyzierać ma tylko Rosja i Rosja, jakby wszędzie byli sami niewinni. Chaotycznie wtrącił wątek Huntera Bidena. Jakość rozmowy poprzedzająca podpisanie umowy o dostępie amerykańskiego kapitału do istotnych zasobów ziem rzadkich dowodziła napięcia i szukania bezwarunkowej kapitulacji.
Na podstawie transmisji wiadomo o niefortunnej wizycie, obnażeniu niewydolności psychicznej i całkowitym braku kompetencji Zełenskiego. O samym dokumencie nie wiemy nic. Teraz wypada przyjrzeć się, w jakim kierunku będą toczyć się zaczęte w Rijadzie, kontynuowane w Stambule rozmowy pokojowe amerykańsko-rosyjskie. Fałszywe o nich treści zamieszcza w internecie osoba odpowiedzialna za polską politykę zagraniczną. Fałszywość ich potwierdzają Marco Rubio i Steve Waltz.
Operacja ”mockingbird”
Czy zdarza wam się natknąć na forach i grupach dyskusyjnych na osoby prezentujące bezwstydnie proamerykańską postawę? Na pewno myślicie: “No pewnie, co w tym dziwnego? Jest mnóstwo ludzi, którzy popierają rząd USA i biorą udział w rozmowach w mediach społecznościowych.” Ale nie o tych ludzi mi chodzi. Chodzi mi o internetowe osobistości, których patriotyczna zaciekłość zdaje się podejrzanie nieustępliwa, które godzinami trollują, próbując podważyć zasadność poważnych pytań oraz wszelkiego sprzeciwu wobec establishmentu. Czasem wydaje się wręcz, że ktoś im za to płaci. Dlaczego inaczej mieliby poświęcać ogromne ilości czasu i energii na internetowe kłótnie, próbując dowieść, jak bardzo inni się mylą?
Być może dla niektórych z was nie jest to żadna nowina, ale w zeszłym roku potwierdzono, że armia USA manipulowała mediami społecznościowymi, przy pomocy fałszywych kont wpływając na przebieg dyskusji i rozprzestrzeniając proamerykańską propagandę. Nazywa się to zarządzaniem personami internetowymi. Kontrakt z Centcom (US Central Command, Komenda Generalna USA) pozwala na tworzenie do 10 kont-kukiełek na jednego pracownika armii biorącego udział w programie. Warunkiem jest, iż każda fałszywa persona musi mieć przekonującą biografię i sieć znajomych, tak, aby nie mogli ich przejrzeć nawet najprzebieglejsi przeciwnicy. The Guardian pisze:
“Specjaliści porównują projekt ten do działań podejmowanych przez Chiny w celu kontroli i ograniczenia wolności słowa w internecie. [Krytycy twierdzą, że pozwala armii USA] na tworzenie fałszywej zgodności w internetowych dyskusjach, spychanie na margines niepożądanych opinii oraz tłumienie komentarzy i doniesień niezgodnych z jej założeniami.”
Oczywiście Centcom twierdzi, że jego jedynym celem jest zwalczenie ekstremistycznej propagandy poza Stanami Zjednoczonymi, i że zwracanie się przy pomocy tej technologii do amerykańskich odbiorców byłoby bezprawne. Wow, bezprawne, serio? Ciekawe, bo w najnowszej wersji NDAA (Aktu o Autoryzacji Obrony Narodowej) z roku 2013 znalazła się interesująca poprawka – poprawka legalizująca prowadzenie propagandy wewnątrz kraju, na amerykańskim odbiorcy. Dobrze słyszycie – najnowszy NDAA nie tylko potwierdza przyzwolenie na bezterminowe przetrzymywanie obywateli USA, ale i pozwala rządowi na legalne prowadzenie kampanii dezinformacyjnych wymierzonych przeciwko obywatelom tego kraju. Ale czy to kogokolwiek zaskakuje?
Media korporacyjne i tak praktycznie stanowią narzędzie propagandy w rękach rządu USA. Dlaczego muszą legalizować stosowanie propagandy, skoro już i tak cały system mediów mainstreamowych jest na usługach Białego Domu – bez szemrania drukuje oświadczenia prasowe rządu, sprzedaje wojny i załatwia różne inne sprawunki prezydenckiej administracji. Poza wszystkim, o czym właśnie mówiłam…
Pentagon wydaje 4 miliardy dolarów rocznie na kształtowanie opinii publicznej. Departament Obrony wydaje setki milionów dolarów na kampanie informacyjne w niezliczonych krajach okupowanych przez amerykańskie wojsko.
Być może jeszcze bardziej niepokojący jest fakt, że CIA od wczesnych lat 50 -tych infiltruje największe instytucje prasowe. Nie trzeba szukać daleko – w operacji Mockingbird, tajnej kampanii CIA służącej dezinformacji i sprzedawaniu fałszywych historii obcym rządom podczas Zimnej Wojny, manipulowano mediami, aby skupiały się na propagandzie, sabotażu i działalności wywrotowej.
Później, podczas posiedzeń komisji Kongresu, wyszło to na jaw, iż program CIA polegał na przekupianiu redaktorów i reporterów w większości mainstreamowych instytucji medialnych, w tym The New York Times, CBS, Time, The Washington Post, Newsweek, Associated Press, agencji Reutera, I wiele innych. Dziennikarz Joseph Alsop, rzekomo jeden z najbardziej wpływowych uczestników operacji Mockingbird, pisał artykuły dla działów spraw zagranicznych ponad 300 pism. Czy nie miło jest wiedzieć, że ludzi, którzy mieli nadzorować działanie rządu, tak łatwo jest kupić? Mimo że z założenia program tem miał skupiać się na wydarzeniach spoza kraju, bez wątpienia wpłynął na wszystkich jego mieszkańców.
Po dziś dzień ludzie czytają i powołują się na napisane wówczas artykuły, nieświadomi, że są one kompletnie fałszywe. Jasne, miało to miejsce ponad 50 lat temu, ale spójrzmy prawdzie w oczy: obecnie nasze media są w o wiele gorszym stanie. O wiele łatwiej ulegają kompromitacji. Skąd więc wiemy, że operacja Mockingbird nie jest prowadzona nadal? Nie wiemy. Następnym razem, czytając niedzielną gazetę czy zaglądając na forum internetowe, pamiętajcie więc, żeby nie wierzyć w KAŻDE MEDIA, Z JAKIEGOKOLWIEK KRAJU, SZCZEGÓLNIE O ZAPĘDACH IMPERIALISTYCZNYCH.