WSZECHOBECNA CYKLICZNOŚĆ ZDARZEŃ – CZY UTKNĘLIŚMY W PĘTLI BEZ WYJŚCIA ?
28 maja 2020CZY FILM ”EQUILIBRIUM” PRZEDSTAWIA CZEKAJĄCĄ NAS PRZYSZŁOŚĆ NOWEGO PORZĄDKU ŚWIATA ?
29 maja 2020Rola, jaką Hollywood odgrywa w kształtowaniu naszych wyobrażeń o potencjalnym życiu obcych, od dawna jest przedmiotem fascynacji i niezgody w społecznościach badających zjawisko UFO.
Chociaż wydaje się, że wśród ufologów panuje konsensus w kwestii tego, że sposób przedstawiania UFO na dużym ekranie służy przyzwyczajeniu publiki do myśli, że to zjawisko faktycznie istnieje, to różne panują opinie co do tego, czy ów efekt oswajania wynika z jakiegoś konkretnego projektu (co sugerowałoby istnienie „spisku Hollywood w kwestii UFO”), czy też jest po prostu efektem naturalnego procesu kulturowego, napędzanego przez ogólne tendencje i wynikającego ze zwykłego zorientowania się kadry zarządzającej w Hollywood, że jeśli chodzi o kasę, to kosmici sprzedają się jak ciepłe bułeczki.
W ramach toczącej się debaty na temat UFO i Hollywood, w ostatnim dziesięcioleciu konsekwentnie powtarzała się nazwa jednego studia: Disney. Ten Dom Myszki Miki nadzorował produkcję lub dystrybucję licznych filmów o UFO i obcych, a do najpopularniejszych należą choćby Lot Nawigatora (1986) Znaki (2002), Lilo i Stich (2002), Kurczak Mały (2005), Nie przeszkadzać / Lifted (2007), Jestem numerem cztery (2011), Matki w mackach Marsa (2011) oraz zapowiedziany John Carter (2012).
Dawno, dawno temu…
Związek Disneya i UFO sięga roku 1953, kiedy to sponsorowany przez CIA panel Robertsona zalecił, żeby rząd USA dołożył starań i obdarł UFO z jego „aury tajemniczości”, wykorzystując do tego środki masowego przekazu, w tym telewizję i kino. W tym kontekście, jako potencjalny kanał propagandy panel specjalnie wyróżnił firmę Walt Disney Productions. Wybranie Disneya miało sens, zważywszy na to, że ten gigant animacji miał już wówczas ustabilizowane stosunki z rządem USA – podczas II wojny światowej Disney wyprodukował mnóstwo propagandówek dla amerykańskich sił zbrojnych, a w latach piećdziesiątych korporacyjni i rządowi sponsorzy pomogli firmie wyprodukować filmy promujące politykę prezydenta Eisenhowera „Atomy dla Pokoju”, jak również – patrząc z perspektywy czasu – komiczny film dokumentalny Duck and Cove, przedstawiający dzieci w wieku szkolnym, które przeżyły atak atomowy, kryjąc się pod ławkami.
Fakt, że panel Robertsona upatrzył sobie Disneya, jest znaczący, wiadomo bowiem, że ogólne zalecenie zaprzeczania istnieniu UFO przez kanały medialne zostało uwzględnione w co najmniej jednym przypadku: w programie telewizyjnym stacji CBS pt. UFO: Friend, Foe, or Fantasy? (1966), filmie dokumentalnym, o nastawieniu anty-UFO, z Walterem Cronkitem w roli narratora. W piśmie skierowanym do byłego sekretarza panelu Robertsona, Fredericka C. Duranta, dr Thornton Page wyznał, że „pomógł zmontować serial CBS zgodnie z wnioskami panelu Robertsona”, choć od czasu powołania Panelu minęło już trzynaście lat. W świetle choćby tylko tej jednej sprawy, uzasadnione jest przypuszczenie, że rząd mógł przynajmniej próbować stosować się do zaleceń panelu Robertsona w kwestii Disneya.
Mając to na uwadze, rozważmy przypadek nagrodzonego Oscarem animatora Disneya, Warda Kimballa. Najbardziej znany z tworzenia kultowych postaci Disneya, takich jak Jiminy Świerszcz i Szalony Kapelusznik, Kimball pracował również u Disneya jako reżyser animacji, m.in. przy Królewnie Śnieżce i siedmiu krasnoludkach (1938) i Pinokiu (1940). Podczas sympozjum MUFONu w 1979 roku Kimball twierdził, że w połowie lat pięćdziesiątych skontaktowały się z Disneyem Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych (USAF), zabiegając o jego współpracę przy filmie dokumentalnym o UFO, który w zamyśle miał pomóc oswoić amerykańską opinię publiczną z istnieniem istot pozaziemskich.
Według Kimballa, w zamian za współpracę Disneya USAF oferowało dostarczenie na użytek filmu prawdziwych zdjęć UFO. Kimball twierdził, że Disney przyjął ofertę i – zawsze oddany Wujowi Samowi – natychmiast rozpoczął pracę nad projektem USAF. Niedługo potem USAF wycofało się jednak ze swojej oferty zapewnienia materiału z UFO. Kiedy Kimball zakwestionował nadzorowanie projektu przez pułkownika USAF, powiedziano mu, że „faktycznie jest dużo takiego materiału, ale ani Kimball, ani nikt inny nie uzyska do niego dostępu”. Sprawa Kimballa wydaje się jednak stać w sprzeczności z zaleceniami panelu Robertsona, zgodnie z którymi kanały medialne miały przeczyć istnieniu UFO, a nie promować je. Być może inna frakcja wojskowo-wywiadowcza – dążąca do przyzwyczajenia ludzi do myśli o UFO – również poznała się na propagandowym potencjale Disneya? Możemy jedynie spekulować.
Spotkania Disneya z obcymi.
Atrakcyjnym przypadkiem domniemanej zmowy Disneya i rządu w kwestii UFO jest film dokumentalny z 1995 r., Alien Encounters from New Tomorrowland, który oficjalnie został wyprodukowany wyłącznie w celu promowania nowej wówczas atrakcji DisneyWorldu „Spotkania z ExtraTERRORestrialami”*. Jednak treść tego ciekawego „promocyjnego” dokumentu przyjęta została z podejrzliwością przez badaczy UFO z następujących powodów:
- Przez całych czterdzieści minut narrator, Robert Urich, wygłasza deklaratywne stwierdzenia, sprowadzające się do tego, że wszystkie UFO, w stu procentach, są jak najbardziej rzeczywiste i mają pozaziemskie pochodzenie. Stwierdzenia te obejmują: „Przez niemal pięćdziesiąt lat urzędnicy dokumentowali rutynowe spotkania z obcymi tu, na Ziemi”. „Więcej niż jeden pojazd obcych uległ katastrofie i został pozyskany do tajnych amerykańskich wojskowych badań. Najbardziej znany przypadek miał miejsce w lipcu 1947 roku pod Roswell w Nowym Meksyku”; oraz „istnieją powody, by sądzić, że rząd, wojsko i czołowi naukowcy ujawnią wkrótce oficjalną dokumentację z blisko pięćdziesięciu już lat spotkań na Ziemi z obcymi istotami”.
- Film opowiada o obcych mikroorganizmach znalezionych w meteorytach na Antarktydzie, które były analizowane przez NASA. W czasie, gdy film był pokazywany w telewizji, w 1995 roku, NASA rzeczywiście analizowało marsjański meteoryt znaleziony na Antarktydzie i rzeczywiście wstępne wnioski wskazywały na zawartość skamielin obcych mikroorganizmów. Włączenie tych informacji do filmu dokumentalnego Disneya w 1995 roku jest jednak intrygujące, jako że NASA nie wypowiedziało się oficjalnie na temat swoich ustaleń aż do sierpnia 1996 – 17 miesięcy po prentacji filmu na antenie telewizji.
- Sama atrakcja „Spotkanie z obcymi” otrzymała bardzo mało czasu ekranowego – całą resztę bowiem poświęcono faktycznemu istnieniu UFO i kosmitów – dlatego jej prezentacja sprawiała wrażenie spóźnionej refleksji.
- Film został wyemitowany tylko w kilku amerykańskich miastach i w – wydawałoby się – przypadkowych terminach, w lutym i marcu 1995 roku, bez żadnych zapowiedzi – dosyć dziwna strategia marketingowa, biorąc pod uwagę, że jego celem było propagowanie głównej atrakcji w parku rozrywki dla całych rodzin.
Z powodów przytoczonych powyżej wielu badaczy zagadnień związanych z UFO uważało, że film dokumentalny Disneya Alien Encounters był wyrazem starań Władzy Realnej, aby przygotować nas na Disclosure – ujawnienie informacji – subtelny test reakcji opinii publicznej na oficjalne oświadczenie, że nie jesteśmy sami. Jednak przez szesnaście lat od chwili wyprodukowania filmu ani jeden z badaczy UFO nie próbował skontaktować się z reżyserem i scenarzystą filmu, Andrew Thomasem, aby dowiedzieć się prawdy o całej sprawie. Zatem w końcu, w lutym 2011 roku, sam zdecydowałem się to zrobić.
W godzinnej rozmowie telefonicznej Thomas wyznał mi, że został wybrany przez Disneya ze względu na swoje doświadczenie w produkcji telewizyjnych reality show, będąc oryginalnym producentem cieszącego się ogromną popularnością serialu Cops:
– Zajmowałem się wówczas sprawianiem, by wszystko wyglądało wyjątkowo realnie – powiedział.
Drugim kluczowym czynnikiem była jego wcześniejsza funkcja szefa „specjalnego marketingu” dla Bliskich spotkań trzeciego stopnia Stevena Spielberga (1977), jaką pełnił w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Jeśli chodzi o Bliskie spotkania, Thomas wyjaśnił, że kierownictwo marketingu w Columbia Pictures obawiało się, że wybrany przez Spielberga tytuł filmu może brzmieć „podejrzanie i sugerować film pornograficzny, bo nie istniały jeszcze żadne odniesienia do tego terminu”. I wtedy pojawił się Thomas:
– Osiemnaście miesięcy przed premierą Bliskich spotkań… jeszcze zanim sprzedaliśmy go publiczności, mieliśmy kampanię wprowadzającą to nowe słownictwo i zmierzającą do zagnieżdżenia się go w rodzimym języku, tak żeby w momencie wejścia filmu na ekrany każdy wiedział, o czym mowa, i żeby nie było w tej kwestii żadnych wątpliwości.
Co więc zrobiłem? Podjąłem współpracę z planetarium, żeby stworzyć o nim około dwudziestominutowe show… siadasz sobie i wtem przez kopułę planetarium przelatuje UFO, a następnie tłumaczy się publiczności, w jaki sposób roozpoznać, czy był to meteor, kometa, czy faktycznie istoty pozaziemskie. Pod pretekstem edukacyjnej prezentacji planetarium udało nam się ściągnąć autokary z dziesiątkami tysięcy dzieci z całego kraju, ale to, co naprawdę otrzymały, to wyrafinowany przekaz, wyjaśniający im, że kosmici i UFO są prawdziwe i co oznacza spotkanie pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia.
Jasne jest więc, że Thomas był najlepszym kandydatem do dokumentalnego filmu Disneya Alien Encounters, którego jedynym celem, według reżysera, była promocja disneyowskiej atrakcji. Thomas powiedział mi, że Disney chciał filmu „o historii ludzkości i obcych. Nie historii filmowej, ale raczej realistycznego podejścia… czegoś specjalnego o historii obserwacji UFO”, z jednym tylko zastrzeżeniem, że „ostatnie pięć minut miało skupić się na nowej atrakcji”. Thomas potwierdził mi, że Diney, zamiast dać filmowi czas antenowy w komercyjnej sieci, od samego początku planował ”wpuścić go do niezależnych stacji telewizyjnych w całym kraju”.
Ale dlaczego film dokumentalny Thomasa zajął tak zdecydowane stanowisko na rzecz UFO i istot pozaziemskich? Thomas podsumował swoje podejście w ten sposób:
– Myślałem… zamiast prosić ludzi o zastanowienie się „czy to możliwe?”, lepiej po prostu przyjąć stanowisko, że to [wizyty obcych] trwa już od 50 lat i wszyscy o tym wiedzą… I pomyślałem, że pasuje to do hiperrealistycznego charakteru atrakcji, którą w końcu staramy się wypromować… Zrobiłem to naprawdę dość naiwnie – powiedziałem sobie: „no dobra, uwierzę w to teraz i będę wierzyć we wszystko, i zbiorę cały ten bajzel i stworzę ten film dokumentalny, jeśli tylko wszyscy zgodzimy się co tego, że to [zjawisko UFO] jest prawdziwe…” Niczego nie zmyśliliśmy, ale tak czy owak, naprawdę zaskoczyliśmy ludzi u Disneya.
Ku rozczarowaniu zwolenników teorii spiskowych Thomas twierdzi, że napisał scenariusz w ciągu zaledwie kilku godzin, wracając z Florydy do swojego domu w Los Angeles.
– Nic w tym nie było – powiedział, – jakoś samo wyszło, było łatwo.
Ponadto Thomas twierdzi, że większość swoich badań przeprowadził w Archiwum Narodowym, i podkreśla, że oprócz tych wizyt w archiwach „nie było żadnego bezpośredniego kontaktu ze strony rządu” w kwestii produkcji. „Nie otrzymałem od nikogo żadnego specjalnego dostępu”, powiedział.
Jak to się więc stało, że Thomas zdobył informacje o meteorycie NASA?
– Znalazłem je w Internecie – powiedział rzeczowo reżyser. – To nie był wielki sekret. NASA to robiła – zdobywali meteoryty … i w duchu jestem przekonany, że znajdowali jakieś złożone aminokwasy, jakiś materiał, który mógł być wyprodukowany tylko organicznie, coś w tym rodzaju, więc był to łatwy krok [logiczny]. A że NASA opublikowała informację kilka miesięcy później? Nie spieszy im się. To nie tak, że coś znajdują i natychmiast publikują. Znajdują coś i potem to badają.
A jednak informacja Thomasa o meteorycie zaniepokoiła ludzi u Disneya:
– Zadzwonili do mnie i powiedzieli: „Jesteśmy naprawdę zaniepokojeni tą sprawą z NASA i badaniem skał na Antarktydzie”. Powiedziałem im, że to absolutna prawda i jak chcą, to wrócę do biura i wezmę ten materiał [źródła], żeby sobie sprawdzili moje fakty… żaden problem. Więc nie było żadnej wielkiej tajemnicy, tyle tylko, że oficjalne ogłoszenie [NASA] pojawiło się później.
Były jednak pewne aspekty projektu Alien Encounters, które nawet Thomas uważał za dziwne – między innymi fakt, że filmem interesował się Michael Eisner, dyrektor generalny u Disneya, który osobiście weryfikował jego treść, a nawet nakręcił własne wprowadzenie do filmu:
– Wydawało mi się to naprawdę dziwne, ponieważ dla mnie był to niewielki projekt marketingowy, ale oni [Disney] przykładali do niego dużą wagę. Chodzi mi o to, że Eisner nie musi przystawać na ulicy, żeby podnieść dwudziestodolarówkę – to nie warte jego czasu. A jednak oni chcieli, żeby się z tym zapoznał. I Eisner nakręcił wstęp do filmu. To nie ja to zrobiłem. Jego własna ekipa filmowa zabrała go do hali dźwiękowej i nakręciła jego własny wstęp. Jak dla mnie, było to naprawdę zaskoczenie.
Kolejną niespodzianką dla Thomasa był przygotowany przez Disneya niewytłumaczalny kalendarz prezentacji filmu w telewizji – „całkowicie sprzeczny z intuicją”, ponieważ film „pokazały niezależne stacje, po południu, koło drugiej lub trzeciej, albo o jakiejś koszmarnej porze, kiedy nikt go nie oglądał”.
Ogólnie rzecz biorąc, wypowiedź Thomasa wskazuje na poważne dziury w teorii, że film dokumentalny Disneya Alien Encounters był sponsorowaną przez rząd próbą oswojenia ludzi z UFO. Jednak pewne pytania pozostają. Co więcej, niektóre z wypowiedzi Thomasa tylko dolewają oliwy do ognia: dlaczego Michael Eisner tak się osobiście zaangażował w to, co – przynajmniej na powierzchni – było niewielkim telewizyjnym projektem marketingowym? I skąd to dziwaczne i „całkowicie sprzeczne z intuicją” planowanie czasu ekranowego i wybów stacji?
Pozwalając sobie na chwilę na konspiracyjną interpretację wydarzeń: jeśli w produkcję filmu zaangażowane były jakieś potężne interesy związane z UFO – być może polecające Thomasa, bo można było przypuszczać, co wyprodukuje, w oparciu o zaawansowaną technicznie pracę, jaką wykonał przy Close Encounters Spielberga – to sam Thomas prawdopodobnie był tego nieświadomy. Można by powiedzieć, że był pionkiem w znacznie większej grze. Przyznaję otwarcie, że taka interpretacja brzmi naciąganie, ale nie da się jej całkowicie wykluczyć.
Oczywiście, w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy produkowany był dokument Alien Encounter, Disney ściśle współpracował z Pentagonem przy dwóch oddzielnych hollywoodzkich filmach, promujących sfery rządzące: Służba nie drużba (In the Army Now) (1994) i Karmazynowy przypływ (Crimson Tide) (1995), których produkcja otrzymała hojne wsparcie z Departamentu Obrony w postaci drogiego sprzętu wojskowego i porad na planie od pracowników DoD.
Rzeczywiście, nieustająca gotowość Disneya do wspierania struktur grup trzymających władzę została skutecznie wykazana niedawno, kiedy ukazał się film telewizyjny The Path to 9/11 (2006), mocno nakierowany na oczyszczenie administracji Busha i obarczenie winą administracji Clintona za ataki a 11 września – co sprowokowało byłych urzędników wysokiego szczebla z administracji Clintona do wystosowania do Disneya pełnych oburzenia listów z zażaleniami.
Charakter produkcji Disneya ma sens, biorąc pod uwagę historyczne więzi firmy nie tylko z Departamentem Obrony USA, ale także z przemysłem zbrojeniowym. Nawet do teraz, wieloletnim członkiem Zarządu Disneya jest John Bryson – jednocześnie dyrektor The Boeing Company, jednego z największych na świecie kontrahentów w branży lotniczej i zbrojeniowej.
Jednakże mimo wyraźnie uprzywilejowanych relacji Disneya z tajnymi instytucjami oraz pomijając kilka pytań bez odpowiedzi, dotyczących osobistej weryfikacji filmu dokumentalnego przez Eisnera i ciekawego planowania prezentacji TV, nie ma bezpośrednich dowodów na to, że film Alien Encounters był czymkolwiek więcej niż projektem marketingowym dla nowej atrakcji parku rozrywki. A jednak niedawno wyszedł na jaw o wiele bardziej nieodparty przykład zmowy Disneya z rządem w kwestii UFO.
Góra Czarownic.
Film Disneya Góra Czarownic (Race to Witch Mountain) (2009) w reżyserii Andy Fickmana – zdeklarowanego entuzjasty UFO, który urodził się i dorastał w Roswell w Nowym Meksyku – przedstawia przybycie na Ziemię dwóch kosmitów o blond włosach i niebieskich oczach, wyglądem przypominających ludzi („nordycki typ” ufologii) oraz ich plan ratowania własnej umierającej planety od całkowitej degradacji atmosfery. W wywiadzie udzielonym mi we wrześniu 2010 Fickman wyjaśnił, jak starał się osadzić film w rzeczywistości ufologicznej, osobiście szkoląc obsadę w historii UFO:
– Spędzałem czas z moimi aktorami dosłownie przerabiając z nimi „ABC UFO” – obejrzeliśmy wszystkie DVD, jakie tam były, każdy dokument, zasypywałem ich książkami.
Chociaż większość ufologicznych treści filmu pochodzi od Fickmana, przynajmniej jakaś część była wkładem CIA. Fickman utrzymuje, że w niezwykłym procesie produkcji aktywnie asystował mu pracownik CIA, którego doradztwo sięgało nawet zaprojektowania pisma obcych, widocznego na statku UFO w kulminacyjnej scenie filmu. Fickman nie chce podać nazwiska owego doradcy, ale twierdzi, że jest pułkownikiem sił powietrznych z doświadczeniem w wywiadzie technicznym, „bardzo aktywnie udzielał się w Hollywood” i „miał wiele powiązań w światku komputerowym oraz doświadczenie w zakresie zdjęć satelitarnych”. O swoim doradcy z CIA Fickman powiedział:
– Cały ten język obcych na filmie, w ich statku i tak dalej – to wszystko on zaprojektował, w tym sensie, [jak wyglądałaby] matematyka komunikacji, więc wiesz… podobne równania matematyczne, jakie prawdopodobnie ma rząd na wypadek, gdyby kiedykolwiek natknął się na obcą rasę. Więc wiele z tego, co ostatecznie wykorzystaliśmy, to były rzeczy, które mi przynosił… i to właśnie miałem na ekranie.
Fickman skorzystał z okazji i za kulisami zadał swojemu człowiekowi z CIA kilka testujących pytań.
– Bez względu na to, o co bym go osobiście zapytał, począwszy od „Kto zabił Kennediego?” do „Co się stało w Roswell?”, on zawsze w typowy sposób „nie potwierdzam, nie zaprzeczam” odpowiadał miłym uśmiechem, który miał oznaczać mniej więcej: „Nie sądzę, żebyś miał uprawnienia nakazujące mi o czymkolwiek z tobą rozmawiać” – powiedział Fickman.
Doradca z CIA zalecił również usunięcie ze scenariusza niektórych treści ufologicznych:
– Były rzeczy, które usunęliśmy ze scenariusza, co do których kierował się on po prostu logiką z punktu widzenia protokołu – dodał Fickman, aczkolwiek nie chciał rozwodzić się nad charakterem zmian.
Fickman twierdzi ponadto, że w 2008 roku miał możliwość odwiedzenia wrażliwego centrum NORADu w Cheyenne Mountain, gdzie – wraz z doradcą z CIA – jego zespół spędził 12 godzin, fotografując i rozmawiając z oficerami, w tym z szefostwem NORADu.
– Chcieliśmy, żeby nasza Witch Mountain przypominała wyglądem wnętrze Cheyenne Mountain i NORADu – powiedział. –Zrobiliśmy tysiące zdjęć, a następnie, zanim opuściliśmy to miejsce, zostawiono nam może trzysta z nich, które zostały zatwierdzone do skopiowania [do celów projektowych przy produkcji filmu].
Nawiasem mówiąc, wizyta Fickmana w Mountain miała miejsce zaledwie kilka tygodni po głośnych obserwacjach UFO w Stephenville w Teksasie. Pamiętając, że świadkowie opisywali myśliwce ścigające obiekt(y) UFO w Stephenville, Fickman poruszył tę kwestię w rozmowie z oficerami NORADu:
– Zapytałem tych wszystkich ludzi z NORADu bez ogródek: „A co z tymi myśliwcami – czy to wy je wysłaliście?” Po chwili zastanowienia dowódca powiedział: „Hipotetycznie, gdyby coś wtargnęło w przestrzeń powietrzną USA, zareagowalibyśmy. Nic mi nie wiadomo o jakimkolwiek myśliwcu, ścigającym nieznany obiekt w czasie, o którym mówisz”.
Dla Fickmana odpowiedź NORADu w stylu „nie-zaprzeczającego zaprzeczenia” była „bardzo wymowna”.
Ze swej strony, CIA twierdzi, że agencja nie była w żaden sposób zaangażowana w Race to Witch Mountain. W e-mailu do autora, Paula Weissa, rzecznik medialny przy urzędzie Spraw Publicznych CIA powiedział:
– Nic nam nie wiadomo o jakimkolwiek oficerze CIA pomagającym przy tym filmie… Osoby postronne, włącznie z ludźmi z Hollywood, łatwo przyjmują, że jakiś oficer amerykańskiego wywiadu jest z CIA, podczas gdy w rzeczywistości może być z DIA, NSA, NGA, itp. Niestety, nie mogę ci pomóc w oparciu o dostępne mi informacje.
Fickman był zaskoczony zaprzeczeniem udziału CIA. Kiedy zapytałem reżysera, czy człowiek z CIA mógł być emerytowanym agentem i działać prywatnie (jak w przypadku wielu byłych agentów CIA w Hollywood, takich jak choćby Robert Baer, Milton Beardon i Chase Brandon), ten odparł:
– Nie ma takiej możliwości, żebyśmy mieli to, co mieliśmy, gdyby nie był to aktywny pracownik CIA…
Rzeczywiście, podczas wizyty w NORADzie – twierdzi Fickman – wszystko opierało się na wpływie, jaki miał jego człowiek z CIA.
– Nic w NORADzie się nie działo, jeśli nie pomachał swoją kartą i nie zadzwonił gdzieś.
Fickman uważa, że jego produkcja uzyskała tak niezwykły dostęp do aparatu bezpieczeństwa narodowego w dużej mierze dzięki temu, że jego doradcy z armii i wywiadu mieli wejścia „tylnymi drzwiami”, przy czym zapewnia, że za tak nietypową hojnością rządu w tym względzie nie stały żadne skryte motywacje:
– Nagle byłem w miejscach, gdzie zapewne bym się nie znalazł, gdybym korzystał z normalnych kanałów. Nie sądzę, żeby było coś nienormalnego w tym, co robiliśmy. Po prostu myślę, że to [te] wykonane telefony w pewnym sensie otwierały drzwi.
Stwierdzenia Fickmana niosą ze sobą ważkie implikacje, a mianowicie że działalność CIA w Hollywood może wykraczać poza ich formalne kompetencje w ramach biura współpracy z mediami, które mają zapewniać „bezstronne doradztwo w kwestii rzetelności i prawdziwości” w odniesieniu do obrazu CIA na planie filmowym i z pewnością nie obejmują towarzyszenia reżyserowi w prywatnych wycieczkach do centrum NORADu w Cheyenne Mountain ani projektowania fikcyjnego języka obcych na potrzeby filmu fabularnego, w którym samo CIA nie jest nawet wspomniane.
Za kulisami.
Prawdziwe powody przyjęcia przez CIA roli „doradztwa” w Race Witch Mountain Disneya (jak również w wielu innych hollywoodzkich produkcjach) wskazane zostały w jednym jedynym komentarzu Paula Kelbaugha, byłego doradcy prawnego CIA. W 2007 roku na uczelni w Wirginii Kelbaugh wygłosił wykład na temat relacji CIA z Hollywood, na którym obecny był lokalny dziennikarz. Dziennikarz ów (który od tamtego czasu prosi o anonimowość, ale który jest mi znany) opublikował relację z tego wykładu, gdzie wspomniał dyskusję Kelbaugha na temat produkcji thrillera Disneya z 2003 roku pt. Rekrut (The Recruit), z udziałem Ala Pacino. Dziennikarz zauważył, że według Kelbaugha przez cały czas trwania sesji zdjęciowej na planie obecny był agent CIA, pod pretekstem konsultacji, jednak jego prawdziwym zadaniem było udzielanie błędnych wskazówek filmowcom:
– Nie chcieliśmy, żeby Hollywood za bardzo zbliżyło się do prawdy – cytuje Kelbaugha dziennikarz.
A jednak w swoim e-mailu do mojego kolegi, Matthew Alforda, Kelbaugh zaprzeczył, jakoby coś takiego powiedział publicznie i stwierdził, że pamięta „bardzo konkretne rozmowy z kierownictwem [CIA], że nikt nigdy nie ma fałszywie przedstawiać [CIA] próbując wpłynąć na treść [filmu] – NIGDY”. Dziennikarz obstaje przy swojej oryginalnej relacji, a Kelbaugh odmówił dalszego udziału w dyskusji na ten temat.
Na zakończenie tej prezentacji powiązań establishmentu Disneya w kwestii UFO dodam, że w styczniu 2011 roku Saudyjska Generalna Agencja Inwestycji (Saudi Arabian General Investment Authority, SAGIA) zorganizowała doroczną, piątą konferencję pod nazwą Annual Global Competitiveness Forum (Światowe Forum ds. Konkurencyjności, GCF) – najważniejszą konferencję międzynarodowego biznesu, w której w tym roku wykłady plenarne mieli m.in. Bill Clinton i Tony Blair.
Co ciekawe, tegoroczna impreza GCF obejmowała także specjalny panel dyskusyjny „Contact: Learning from Outer Space” (Kontakt. Uczymy się od przestrzeni kosmicznej), w którym takie postaci, jak Stanton Friedman, Jacques Vallee, Nick Pope i profesor Michio Kaku podkreślali szerokie implikacje zjawiska UFO i ewentualnego pozaziemskiego życia. Jaki ma to związek z naszym tematem? Może nie ma, ale głównym sponsorem imprezy GCF był Boeing – wybrany przez obserwatorów UFO skupionych w Disclosure Project jako firma będąca kluczowym graczem w super-extra tajnych („deep black”) programach związanych z UFO i która, jak sobie przypominacie, na szczeblu zarządu ma powiązania z Walt Disney Company – a jednym z głównych prelegentów był nie kto inny jak Andy Bird, prezes Walt Disney International.
UFO, Disney, Boeing, a nawet byłe głowy państwa – wszyscy pod jednym dachem, że tak powiem. Oczywiście niczego to nie dowodzi, ale mimo to warto o tym wspomnieć, przywodzi bowiem na myśl to, co powiedział mi kiedyś słynny były agent operacyjny CIA, Robert Baer, na temat związku Hollywood z Waszyngtonem:
– Wszyscy ci ludzie, którzy rządzą studiami filmowymi, jadą do Waszyngtonu, kręcą się z senatorami, szefami CIA i wszyscy są „wewnątrz”.
ExtraTERRORestrial Alien Encounter .
Często skaracane do Alien Encounter było atrakcją w Tomorrowlandzie, jednej z sekcji parku tematycznego Magic Kingdom w Walt Disney World Resort. Było to kino-rotunda, oferujące przeżycia science-fiction oparte na czarnym humorze, z wykorzystaniem słuchawek (binaural sound) w celu uzyskania specjalnych efektów. Podobno do przedsięwzięcia dołożył się George Lucas.
Otwarte na krótko 16 grudnia 1994, w miejscu poprzedniej atrakcji, Mission to Mars, ale zamknięte 12 stycznia 1995 w celu zmiany wyposażenia, jakiej miał dokonać ówczesny szef Disneya, Michael Eisner. Oficjalne otwarcie miało miejsce 20 czerwca 1995.
Alien Encounter zamknięto ostatecznie w październiku 2003, być może wskutek zbyt wysokich kosztów operacyjnych oraz skarg rodziców, którym nie podobał się mroczny charakter przedstawienia.
W zamierzeniu miała to być kolejna wielka atrakcja parku rozrywki Disneya, pokaz, który dzięki kombinacji zaawansowanych technicznie efektów specjalnych, dziejących się w sali kinowej, i przestrzennego dźwięku (3D) miał stwarzać atmosferę przerażenia i na zawsze zmienić sposób, w jaki goście DisneyWorldu myśleli o Myszce.
Oczywiście, Disney od dawna był „wewnątrz”, wspierany przez rządowe i wojskowe struktury władzy. Co do tego, czy wsparcie to obejmuje udział w jakimś nieokreślonym „spisku Hollywood na temat UFO”, nie da się nic powiedzieć. Przynajmniej na razie, jedyne, co możemy zrobić, to rozważyć te nieliczne dostępne nam dowody i niech każdy wyciągnie własne wnioski co do tego, jakie dokładnie tajemnice związane z UFO – jeśli w ogóle – może skrywać Magic Kingdom.