BRUTALNIE SZCZERA ANIMACJA, KTÓRA POKAZUJĘ PRAWDĘ O NASZYM SPOŁECZEŃSTWIE.
19 lutego 2020OTO DLACZEGO W POLSCE MAMY PRZYMUS SZCZEPIEŃ.
20 lutego 2020Przygotowujący się do kapłaństwa klerycy przez dwa lata studiują w seminarium psychologię. Być może ich wiedza nie ma wielkiej wartości poznawczej, ale ma ogromną wartość praktyczną. Oprócz bowiem wykładu wielu księży amatorsko interesuje się psychologią, ale pojętą na sposób czysto użytkowy, psychologią, która ma być bronią w kontaktach z ludźmi świeckimi czy to w szkole, czy w kancelarii, czy w konfesjonale. Swoje doświadczenia przekazują kolegom. Co więcej, ogromną poczytnością cieszy się w seminarium lektura „Erystyki” Schopenhauera. Jest to nieoficjalnie niemal obowiązkowa lektura każdego adepta teologii. Tak powstał zadziwiający arsenał, który nastawiony jest raczej na zadawanie duchowych ran, niż ich leczenie.
METODA PRZYWOŁUJĄCA DZIECIŃSTWO
A pamiętasz, jak mama uczyła cię paciorka odmawiać? Pamiętasz, jak szedłeś tutaj, z babcią za rękę tu, do kościółka, przy szopce klękałeś, rączki składałeś… A pamiętasz, jak do mszy świętej służyłeś?… A pamiętasz, jak kolędy śpiewałeś…
W skrócie, ksiądz wykorzystuje fakt, iż ciągle jeszcze większość ludzi w naszym kraju otrzymała mniej lub bardziej katolickie wychowanie. Sięga więc do najświętszego i najintymniejszego sanktuarium ludzkich wspomnień, to jest do dzieciństwa i brutalnie wykorzystuje je, żeby obezwładnić intelektualnie rozmówcę. Przywołuje katolickie epizody z dziecięcego życia rozmówcy, uderza w miłość do rodziców, szczególnie, kiedy ci już nie żyją i dodatkowo trąca strunę żalu po stracie. Jest to wyjątkowo bezwstydna i niegodziwa metoda, ale szeroko stosowana.
Do tej metody tłumnie uciekają się zwłaszcza wieloletni proboszczowie, którzy znają swoich parafian, niektórych od dziecka. Szczególnie chętnie stosują ją wtedy, gdy wiedzą, że dany człowiek pochodzi z bardzo pobożnej rodziny. Nie jest to jednak reguła – może z tej metody korzystać i młody wikary, aczkolwiek ryzykuje, że w jego ustach tego typu słowa zabrzmią nieco komicznie.
Na próby zastosowania takiej metody szczególnie narażeni są ci, którzy w dorosłym życiu odeszli od ścisłego związku z kościołem, ale okoliczności typu ślub, chrzest czy bycie świadkiem zmuszają ich do pobrania odpowiedniego papierka w kancelarii parafii macierzystej.
Przede wszystkim należy sobie uświadomić, że istotą magii dzieciństwa nie jest paciorek, kościółek czy szopka, ale miłość i opieka zaznana od rodziców. Zrobili dla Ciebie to, co uważali za najlepsze w danym momencie. Gdyby byli Żydami, zaprowadziliby Cię do synagogi, gdyby byli ateistami zabraliby Cię w góry albo do lasu, gdyby byli członkami plemienia Crow, nauczyliby Cię rytuału Pogoni za Głosem. Nie to jest istotne i nie to konstytuuje szczęśliwość dzieciństwa. Wręcz przeciwnie, wielu rodziców właśnie przez swój katolicyzm zmienia życie swoich dzieci w piekło.
KSIĄDZ ZAGLĄDA W DUSZĘ.
Widzę w tobie głębokie zranienia… Widzę, że głęboko to starasz się ukrywać, ale sumienie, tak, sumienie się cichutko odzywa!… Widzę, że jesteś bardzo skrzywdzony poraniony, zagubiony. Widzę w tobie pychę (zarozumialstwo, wiele nienawiści), ale pamiętaj! Oby ci się noga nie powinęła, jak będziesz tak wysoko głowę nosił.
Jedna z najpowszechniej stosowanych metod. Ksiądz używa kluczowego słowa: „widzę” i dodaje mniej lub bardziej poetyckie określenia rzekomego złego stanu psychicznego rozmówcy. Człowiek poddany tej metodzie momentalnie czuje się nagi, przeniknięty do szpiku kości wzrokiem księdza, czuje się, jakby wszystko o nim wiedziano, wszystkie najpaskudniejsze rzeczy. To uczucie, nawet zupełnie nieświadome i słabe jest w stanie podważyć fundament jakiejkolwiek pozytywnej samooceny zwłaszcza, jeśli kapłanowi uda się utrafić w jakieś rzeczywiste wady czy problemy psychiczne rozmówcy. Taki człowiek jest na łasce i niełasce duchownego, który zyskuje tym samym ogromną władzę psychiczną. Człowiek ten, jeśli się nie obroni przed tym chwytem podświadomie zacznie czuć do księdza respekt, prawdopodobnie okaże posłuszeństwo jego zaleceniom a jeśli tego nie zrobi, odczuje wyrzuty sumienia.
Używa się jej najczęściej wobec ludzi młodych, kandydatów do bierzmowania na przykład. Nie skąpią jej różnej maści duszpasterze oazowi, neokatechumenalni, Odnowy w Duchu Świętym, Kościoła Domowego i tym podobnych organizacji. Często można jej doświadczyć podczas spowiedzi czy indywidualnych rozmów / skrutyniów itd. Wynika to z podatności młodych ludzi na sugestie. Duchowny stosuje tę metodę, gdy pragnie w jakiś sposób podporządkować sobie osobę, uczynić ją posłuszną.
Skuteczną obroną jest wiedza. Może sobie pan ksiądz powtarzać i do końca świata, że „widzi”. Ja też wiele rzeczy widzę po pijanemu proszę księdza. Żaden duchowny nie posiada żadnej nadzwyczajnej „mocy” czy „asystencji Ducha Świętego” którą to mocą mógłby sięgać do głębin psychiki człowieka, którego ma przed sobą. Wiem to, bo sam byłem duchownym. Jedyne, czym dysponuje ksiądz to widok zewnętrznej strony twojego ciała i ubrania. Nawet twojego żołądka ksiądz nie widzi w momencie, jak z tobą rozmawia, więc jak może widzieć twoje myśli?
Skuteczność tej metody tkwi nie tyle w niej samej, co w konkretnym kapłanie, który się nią para: jego umiejętnościom aktorskim, modulacji głosu, tworzenia odpowiedniej atmosfery. Zadziwiające jest, że BARDZO WIELU duchownych różnych wyznań dzięki tej prostej sztuczce zyskało miano wielkich mistrzów życia duchowego. O takich duchownych zaczynają krążyć opowieści typu: „Bardzo mi pomógł!”; „Moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni!”; „Rozmowa z nim wstrząsnęła mną / odmieniła moje życie”. Nic dziwnego: ksiądz wmawia wiernemu, że ma problem, więc tak naprawdę sam go tworzy. A twórca najlepiej wie, jak usunąć dzieło.
KARA BOSKA.
Bóg cię ukarze! Pójdziesz do piekła! Gorzko pożałujesz swojej pychy, gdy nago staniesz przez Bogiem!
Broń ta jest odpowiednikiem czołgu Pzkpfw I z armii pancernej III Rzeszy: już w momencie wybuchu wojny był stanowczo przestarzały, jednak z braku czegoś lepszego wciąż go używano.
Lata świetności tej metody przypadały na schyłek średniowiecza, jednak i dziś zdarza się, że któryś ksiądz, zwłaszcza starszej daty, po nią sięga.
Polega, najkrócej mówiąc, na zagrożeniu wiernemu wiekuistą karą po śmierci albo gniewem bożym w życiu doczesnym.
Dzisiaj rzadko się to zdarza, jeśli już, to wobec ludzi starszych, zwłaszcza w środowisku wiejskim. Często uwagi tego typu są kierowane pod czyimś adresem przy świadkach. Wówczas głównym powodem skuteczności tej metody jest ostracyzm społeczny.
DIABEŁ CZYHA ZA ROGIEM.
…To wiedz, że Szatan się tobą interesuje…”
Metoda ta przeżywa dzisiaj wprost spektakularny renesans. Wydawało się, że postęp nauki i edukacji wygnał tę ponure bzdury tam, gdzie ich miejsce: na śmietnik wstydliwej historii. Okazuje się jednak, że tak naprawdę ludzie niewiele się zmienili od XVI czy XVII wieku, gdy płonęły stosy z domniemanymi konkubinami Lucyfera, gdy ofiarami rzekomego masowego opętania padł ten czy tamten żeński klasztor.
Polega na postraszeniu ludzi diabłem / demonami / siłami nieczystymi / Szatanem / Lucyferem / Belzebubem / opętaniem / nawiedzeniem domu / itp. itd.
Źródła ponadczasowej skuteczności tej metody należy upatrywać w tym, że ludzie kochają sensacje. Skoro już nie muszą wybierać się z cienką dzidą do mrocznego lasu w poszukiwaniu pożywienia, szukają przypływu adrenaliny w horrorach i wierze w demony, opętania, przywiązane do łóżka, rzygające baby. Gdyby było inaczej, telewizje nie kręciłyby kolejnych odcinków „Łowców duchów”, nie mieliby co robić dziarskie drużyny nieustraszonych „badaczy zjawisk paranormalnych”.
Lubują się w niej rekolekcjoniści, kaznodzieje, misjonarze itp. Wielu księży dzięki tej metodzie zyskało renomę znakomitych spowiedników. Dzisiaj bodaj w każdej niemal parafii można się natknąć na tzw. nabożeństwa Modlitwy o Uzdrowienie. Jest to miękka forma tych samych bzdur, którymi swego czasu zasłynął pewien kapłan na youtube.
JEZUS ZWRACA SIĘ DO CIEBIE.
W dzisiejszej ewangelii Pan Jezus zwraca się do ciebie z wezwaniem, obok którego nie możesz przejść obojętnie. Ewangelia jest radykalna, a ty! Tak, ty! Musisz dokonać wyboru. Czy opowiesz się za jej radykalnym przekazem, czy pozostaniesz w ciepłym szambie swoich grzechów.
Polega ona na tym, że ksiądz w trakcie przemówienia skierowanego do szerszej publiki – a więc w trakcie kazania, katechezy itp. – używa drugiej osoby liczby pojedynczej. Jest to genialny w swojej prostocie trik. Wykorzystuje on fakt, że jesteśmy z natury przyzwyczajeni do tego, że gdy znajdujemy się w tłumie, do tłumu mówi się „wy” albo „my”. Zastosowanie w takiej sytuacji zaimka „ty” powoduje podwójny skutek. Po pierwsze, zaskakuje i jednocześnie daje wiernemu – każdemu z obecnych! – poczucie, że kazanie jest zwrócone szczególnie DO NIEGO. Po drugie, powoduje podświadome skrępowanie. Wyobraź sobie sytuację, w której stoisz w tłumie i ktoś rzeczywiście woła ciebie po imieniu, wskazuje na ciebie. Oczywiście cały tłum się odwraca i spogląda na ciebie. Gdy więc ksiądz na kazaniu mówi cały czas „ty”, „tobie”, „ciebie” – psychika wiernego mimowolnie reaguje tak, jakby taka właśnie sytuacja miała miejsce; podświadomie każdy czuje się wtedy, jakby właśnie wskazywano bezpośrednio na niego wobec dużej grupy obcych ludzi. To powoduje wzmożoną czujność, stres. Większości ludzi, nieprzygotowanym na taką retorykę trudno zachować obojętność wobec takiej homilii, konferencji itp.
Trzeba by raczej zapytać: przez kogo. Jest to indywidualny charakter retoryki niektórych księży. Podczas, gdy większość duszpasterzy używa neutralnego „my”, niektórzy uciekają się do metody „kazania – tykania” w celu przykucia uwagi słuchaczy. Skutki, o ile dane mi było zaobserwować, są spektakularne: ksiądz może prawić najnudniejsze w świecie banały, płodzić nielogiczności i absurdy, motać się w kolejnych sofizmatach – ale dzięki tej metodzie wielu wiernych wyjdzie z takiego kazania wstrząśniętych, przejętych do głębi duszy. I znowu sypią się pod adresem kaznodziei określenia typu: „moje życie zmieniło się po tym kazaniu!”, „to do mnie trafiło”, „AAAACH! PRZEŻYŁEM NAWRÓCENIE!!! I DAJĘ TEMU ŚWIADECTWO, ŻE DZIĘKI KSIĘDZU X-Y-Z jestem dziś INNYM CZŁOWIEKIEM…”
Ta metoda to istne wunderwaffe, wciąż jeszcze nieodkryta przez większość księży. Kapłan może dzięki niej, będąc nawet kompletnym matołem, mając poziom intelektualny parobka od gnoju – zdobyć famę wielkiego kaznodziei. Jeśli jednak oprócz tego dysponuje sporą inteligencją i wiedzą – to stosując tę metodę staje się straszliwą maszyną do przerabiania umysłów.
BOSKIE PROCEDURY.
Proszę państwa, to są procedury takie… Ja rozumiem, że dla państwa może być to trochę skomplikowane, no, ale ja jestem tu od tego, żeby w tym pomóc. Dlatego będziemy potrzebowali dokumentów…
Ksiądz stylizuje się na urzędnika, a otoczenie, w którym podejmuje wiernego – na urząd. Najczęściej ma to miejsce w tzw. kancelarii parafialnej. I tu są dwie szkoły takiej zabawy. Pierwsza stawia na ultranowoczesność. Musi być biurko w modnym dizajn. Musi być komputer, a obok estetyczne, przeźroczyste półeczki pełne dokumentów z tabelkami do złudzenia przypominające PIT-y. A w tle regał ze skoroszytami. Druga szkoła to retro: ciemne, sklepione pomieszczenie, wypełnione zapachem średniowiecznej krypty. Poczerniałe meble, biurko koniecznie z krucyfiksem, koniecznie czarno – złotym i koniecznie barokowym. A za plecami księdza mnóstwo ksiąg wykaligrafowanych atramentem po łacinie.
Metoda ma za zadanie onieśmielić wiernego i oszukać go, że przychodząc do kancelarii parafialnej załatwia sprawę równie ważną, jeśli nie ważniejszą od spłaty pożyczki, uregulowania rachunku za gaz czy wyrobienia nowego dowodu osobistego.
Skutki? Onieśmielenie petenta, większa podatność na indoktrynację, szansa na większe zyski.
Przede wszystkim stosuje się ją przy okazji załatwiania przez wiernego jakichkolwiek pseudobiurokratycznych bzdur typu metryka chrztu, zaświadczenie o możliwości bycia chrzestnym, świadkiem do bierzmowania, przygotowania do ślubu.
Wystarczy wiedzieć, że kancelaria parafialna nie posiada żadnego pokrycia w prawie państwowym. Nawet to, że twoje nazwisko i inne dane figurują w księgach parafialnych jest w zasadzie co najmniej prawnie wątpliwe. Idąc do urzędu skarbowego czy ZUS-u albo do Urzędu Miasta załatwiasz sprawy związane z twoim bytem, z tym, by mieć co jeść, gdzie spać i gdzie głowę złożyć. Idąc natomiast do kancelarii parafialnej załatwiasz sprawy związane z domniemanym życiem wiecznym, rzekomą karą czy nagrodą za życie doczesne, związane z wyimaginowanym autorytetem Kościoła w sprawach twojej moralności, tego co kochasz i w co wierzysz. Masz jeszcze za to płacić? To ksiądz powinien zapłacić tobie za twoją dobrą wolę uczestniczenia w tej zabawie, gdy obok jest mnóstwo większych, prawdziwie żywotnych problemów.
BOMBARDOWANIE MIŁOŚCIĄ.
Przedstawiać tejże za bardzo nie trzeba: większość z nas słyszała o niej w kontekście różnego rodzaju sekt. Polega na otoczeniu nowego członka grupy miłością, życzliwością, dobrocią i przyjaźnią, jakich jeszcze w życiu nie doznał w celu emocjonalnego zniewolenia takiego kogoś.
Kościół katolicki zwykle oskarża – zresztą słusznie – o stosowanie tej metody różne nieautoryzowane grupy religijne. Jednak, jak to prawiła ewangelia, zanim zabierzemy się do wyciągania drzazgi z oka bliźniego, warto by zajrzeć w swoje własne, czy nie ma tam belki.
W Kościele katolickim istnieje wiele wewnętrznych grup i ruchów o charakterze biblijnym, charyzmatycznym, formacyjnym itp. W większości już chyba parafii w Polsce, zwłaszcza parafii miejskich, istnieją grupy zaliczające się do któregoś z tych ruchów. Wiele zależy od księdza, który taką grupę zakłada, oraz od tego jakim programem ta grupa się kieruje, jednak istnieją takie spośród nich, które z powodzeniem stosują metodę „bombardowania miłością”. Szczególnie niebezpieczne są takie ruchy jak Neokatechumenat oraz Ruch Światło – Życie, posiadają bowiem one złożony program formacyjny, urabiający umysły wciągniętych w nie ludzi. Oczywiście taki program formacyjny wiąże się z istnieniem odpowiadającej mu hierarchii, czy stopni „wtajemniczenia”. Poczucie przynależności w połączeniu z pędem do zdobywania kolejnych stopni, rozwijania swoistej kariery produkują z ludzi fanatyków religijnych.
Jest to bodaj najpotężniejsza broń, jaką dysponuje Kościół katolicki. Sam przeszedłem cztery główne stopnie wtajemniczenia Ruchu Światło – Życie, więc wiem, jak destrukcyjny wpływ na umysł potrafi mieć owa „formacja”. Zresztą na samo to słowo każdy rozsądny człowiek powinien odczuć niepokój. „Formacja” to formowanie kogoś, czyli: nie ma znaczenia, kim jesteś, jakie masz przeżycia, charakter, marzenia, co kochasz i w co wierzysz. Dla nas jesteś ciastem, surowym materiałem, który na siłę uformujemy tak, jak nam się podoba. Wbijemy twój umysł w formę katolickiego fanatyzmu.
Większość ruchów katolickich jest adresowana do młodzieży i to tutaj grupy takie czy księża im przewodzący szukają ofiar. Wprowadzone w wielu diecezjach w Polsce obowiązkowe trzyletnie przygotowanie do bierzmowania jest okazją do werbunku przez takie wewnątrzkościelne sekty ludzi młodych, otwartych na sugestie i manipulacje. A jest to istna bomba atomowa Kościoła: pozwala przerabiać zwykłych ludzi na agentów zabobonu, fanatyzmu i przesądu, rozbija rodziny, podporządkowuje, zniewala. Wiem to, gdyż sam pod wpływem takiej to „formacji” byłem fanatykiem i straciłem przez mój fanatyzm najlepsze lata swojego życia. Szczególnie żałuję czasu liceum: miałem szczęście należeć do klasy złożonej z ludzi bardzo, ale to bardzo inteligentnych i prawych. Ale Ruch Światło – Życie wskazywał mi ich jako „gorszych”, bo byli niewierzący, obojętni religijnie czy byli – jak to się w takich kręgach pogardliwie nazywa – „letnimi katolikami”. Gardziłem tymi ludźmi i ja – straszliwie niesłusznie. Chciałbym w tym miejscu powiedzieć Wam – jeśli ktoś z Was to czyta – przepraszam. Dzisiaj znam ogrom swojego błędu. I jestem dumny i szczęśliwy, że mogłem do takiej klasy należeć i takich ludzi poznać. Pozdrawiam Was!
KSIĄDZ, TWÓJ NAJLEPSZY PRZYJACIEL.
Metoda polega ona na tym, że duchowny, zupełnie nie kryjąc się z tym, kim jest – upodabnia się we wszystkim do członków jakiejś grupy czy subkultury docelowej. Jeśli chce nawracać naukowców, robi jakiś doktorat, zapisuje się do towarzystw naukowych, używa języka naukowców, udaje, że jest poważnym badaczem lub wręcz zaczyna się zajmować jakąś dziedziną nauki. Jednocześnie będąc „wewnątrz” sączy w naukę jad teologii. Inny przykład: ksiądz próbuje nawracać raperów. Zaznajamia się od jednego do drugiego poznając coraz to znaczniejszych lokalnych przedstawicieli tej subkultury. Ubiera się w ich stylu, uczy się mówić jak oni, przyjmuje pewne elementy ich światopoglądu, zaczyna nagrywać i publikować „teksty”, „kawałki”, „bity” itd.
Zastosowanie tej metody może dać spektakularne rezultaty: wprawdzie nie zbliży znacząco grupy docelowej do Kościoła, ale znacząco może poprawić wizerunek Kościoła wśród grup wrogich lub obojętnych.
Jak wspomniałem, nie znam osobiście księdza, który zastosowałby tę metodę na 100%. Powodów jest kilka: po pierwsze, wymaga to odwagi, by wejść w czasami niebezpieczne czy wrogie księżom środowisko. Po drugie, poważne zagrożenie dla stosującego tę metodę księdza stanowią przełożeni. W Kościele prym wiedzie beton, pełen strachu przed jakąkolwiek innowacyjnością, jakimkolwiek nieszablonowym podejściem. Działalność księdza próbującego zdobyć wiernych na sposób „dobrego ziomala” prędzej czy później zostanie ukrócona. Wreszcie istnieje niebezpieczeństwo, że ksiądz sam zostanie zdobyty przez środowisko, do którego się uda. Tak było z jednym z najbardziej znanych przedstawicieli owej metody, czyli ks. Międlarem. Pragnąc pozyskać środowisko ultraprawicowych nacjonalistów polskich sam stał się tak ultraprawicowy i nacjonalistyczny, że zaczął być niewygodny dla Kościoła. A ten pragnie przecież zniewolić wszystkich od prawa do lewa.
CUDA,WIANKI.
Duchowni stosują tę metodę najczęściej podczas tzw. nabożeństw modlitw o uzdrowienie. Wygląda to tak: wychodzi ksiądz na ambonę, przymyka oczy, przybiera natchniony wyraz twarzy i mówi:
W tej właśnie chwili jest wśród nas osoba, cierpiąca na przewlekły ból głowy. Bóg cię dotyka, uzdrawia. Właśnie teraz doznajesz ulgi. Widzę teraz, że jest wśród nas ktoś… kobieta, tak, kobieta cierpiąca na schorzenie żołądkowe. Oto teraz dobry Bóg przychodzi do ciebie i dotyka twojej choroby tak, że już wkrótce doznasz poprawy swojego zdrowia. Jest wśród nas osoba, której ojciec dużo pił, wszczynał awantury w domu, swoim alkoholizmem zniszczył jej dzieciństwo… teraz ta osoba wiele cierpi, ale Bóg przychodzi do ciebie ze swą nieskończoną miłością…
I tak dalej, i tak dalej. Można to ciągnąć bez końca. A że w dużym zgromadzeniu wiernych na 90% znajdzie się ktoś, kogo właśnie boli głowa, kto ma zatwardzenie lub sraczkę, kto miał alkoholika w rodzinie – te osoby będą pewne, że o nich mowa. I zadziwią się – „to cud! Bóg dał temu księdzu NADPRZYRODZONY DAR!!! On widział moją chorobę, tak, naprawdę poczułem ulgę, tak BÓG MNIE DOTKNĄŁ!!!”
Sednem metody jest to, że ksiądz wymienia schorzenia czy problemy na tyle często występujące, lub formułuje je na tyle ogólnikowo, że prawie na pewno będą kogoś z obecnych dotyczyć. To jest to samo, jakby w telewizyjnym teleturnieju na pytanie z odpowiedziami A, B, C i D uczestnik rzekł: „Mam! Duch Święty mnie oświecił! Prawidłowa jest JEDNA Z TYCH ODPOWIEDZI!!!”. Tyle, że w telewizyjnym teleturnieju by w ten sposób nie wygrał. A w kościele, podczas podniosłego nabożeństwa, w blasku świec i przy akompaniamencie śpiewów – wygra. Wygra nagrodę zwaną Totalnym Otumanieniem Wiernych.
Jak wspomniałem, najczęściej odbywa się taki teatrzyk podczas nabożeństw Modlitwy o Uzdrowienie. Ale nie tylko. Sama metoda jest stara jak świat, stosowali ją różnej maści szarlatani najróżniejszych religii. Stosują ją misjonarze, rekolekcjoniści, liderzy grup charyzmatycznych. Co ważne, często sami wierzą w to, że ogólnikowe pierdoły, które wypowiadają są rzeczywiście natchnieniem z zaświatów.
BOSKIE AUTORYTETY.
Ksiądz usiłując przekonać wiernego do czegoś, powołuje się: na słowa Biblii, na Jana Pawła II, na Maryję, na matkę Teresę z Kalkuty, na Józefa Piłsudskiego, czy też na autorytet bezosobowy: na przykład dobro narodu albo tradycję przodków. Wykorzystuje fakt, że są pewne osoby czy sprawy darzone szacunkiem niezależnie czy też w miarę niezależnie od światopoglądu. Są też osoby czy sprawy, na których temat opinie są wprawdzie podzielone, ale jakiś przedziwny społeczny konsensus nakazuje szacunek czy przynajmniej oględność w wypowiadaniu się o nich i nie wypada o nich źle mówić.
Jan Paweł II powiedział wyraźnie, że Polska nie może być Polską, jeśli nie będzie katolicka! Jezus Chrystus, uniwersalny wzór dobroci i człowieczeństwa, którego nauka niesie nadzieję milionom ludzi, dał apostołom władzę odpuszczania grzechów! Matka Teresa z Kalkuty jest przykładem tego, z jakim poświęceniem Kościół otacza opieką ubogich i pokrzywdzonych – ty więc, atakując Kościół depczesz tychże ubogich i pokrzywdzonych!
Jest to metoda uniwersalnego użytku. Może się pojawić na kazaniu, podczas spowiedzi, nauki przedmałżeńskiej, na lekcji religii czy przy wódce na weselu. Ponieważ nie wymaga wiele – wystarczy mieć ogólne pojęcie o poglądach i zasługach danego „autorytetu” – stosują ją księża z niższych półek intelektualnych, ale nie tylko. Nawet Pawłowi z Tarsu zdarzyło się zacytować Jezusa, choć bodaj tylko kilka razy na całe setki stron jego listów.
Co więcej, powołanie się na autorytet ma tę zaletę, że można w pewnych warunkach totalnie na temat tegoż zmyślać. Nie trzeba przeczytać ewangelii, żeby móc powiedzieć; „Jezus Chrystus nakazał nam miłować bliźnich naszych”; nie trzeba znać treści encyklik, listów czy homilii żeby powiedzieć: „Jak napisał Jan Paweł II, wiara jest fundamentem życia katolika”.
Myśleć samodzielnie. Autorytety jakiejkolwiek dziedziny są dobre tylko wtedy, gdy się z nich mądrze korzysta. A na pewno nie mieści się w tym pojęciu bezkrytyczne przyjmowanie czyichkolwiek słów czy czynów za nieomylne i absolutnie doskonałe i prawdziwe. I na pewno nie jest mądrze korzystać wyłącznie z jednego autorytetu bez sprawdzenia, co inne mają na dany temat do powiedzenia. A już najwyższym szczytem głupoty jest powoływać się na autorytet w kwestii, którą sam mogę sobie sprawdzić.
W seminarium krążyło nawet takie cyniczne powiedzenie: Jak poznać, że ksiądz nie przygotował się do kazania? Powołuje się na Jana Pawła II!
Źródło: