JAN PAWEŁ II UKRYWAŁ i BRONIŁ PEDOFILI W WATYKANIE – JEGO MIT UPADA !
25 maja 2020O CZYM TAK NAPRAWDĘ JEST FILM ”AVATAR” – TRANSHUMANIZM, WIRTUALNA RZECZYWISTOŚĆ, KONIEC RELIGI.
27 maja 2020Dzieło Finchera jest bardzo brutalne i dosadne, delikatniejsi odbiorcy mogą jedynie na niego psioczyć, a nawet nim pogardzić, kiedy tylko mają okazję. Takich ludzi znam osobiście bardzo dużo. Nie potrafią docenić pracy, jaką wykonał reżyser oraz pozostali współtwórcy obrazu. Przeprowadźmy zatem analizę filmu Fight Club, która jednocześnie pokazuje jego głębokie przesłanie:
Nie jesteś samochodem, którym jeździsz, nie jesteś zawartością swojego portfela. Jesteś roztańczonym pyłem tego świata.
Dlaczego wybieramy zło?
Prawdopodobnie dlatego, że dajemy się uwieść iluzjom, jakimi nas karmi, rozkoszy z nim związanej. A może dlatego, że przyjmujemy je za dobre i oceniamy jako coś możliwego do przyjęcia. W 1890 roku Oskar Wilde napisał 'Portret Doriana Graya’. Wiek później, reżyser David Fincher realizuje 'Podziemny krąg’. Oglądając film, można zauważyć jak mocno zakorzeniony jest on w archetypie literackim diabolicznego sobowtóra , swoistego alter ego człowieka, o którym opowiada właśnie powieść Wilde’a.
Amoralność i indywidualizm, pogarda dla cierpienia i poświęcenia – oto zasady, które w ’ Portrecie Doriana Graya wyznaje lord Henry Wotton, porta-parole pisarza, ich realizacją zaś zajmuje się tytułowy bohater. Jak to się ma do 'Podziemnego kręgu’? Monologi Henriego Wottona- nasze myśli, najskrytsze, niezrealizowane, bo z góry skazane na niepowodzenie, przywodzą na myśl słowa trzydziestoletniego pracownika firmy ubezpieczeniowej (Edward Norton). Doriana Graya reprezentuje zaś Tyler Durden (Brad Pitt).
Te dwa dzieła zestawiam ze sobą nie tylko ze względu na oczywiste podobieństwo, ale przede wszystkim dlatego, że pogłębiają naszą świadomość. Rzucają cień na coś, co przez naszą naiwność lub zwykłe niedbalstwo wydaje się być całkiem jasne. Fenomen tego utworu polega na tym, że pozwala nam przejrzeć się w „krzywym zwierciadle” .
Bohater na pierwszy rzut oka, nie odbiega od przeciętnego konsumenta z dużego miasta: pracuje, zarabia pieniądze, wydaje je.
Czuje się przywiązany do zakupionych rzeczy, można by rzec, że je nawet na jakiś sposób darzy uczuciem. Ale cóż w tym dziwnego? Żyjemy przecież w epoce umiłowania martwej natury. Czasem chadza na spotkania dla rekonwalescentów po chorobach nowotworowych czy anonimowych alkoholików. Kategoria zresztą nie ma dla niego większego znaczenia, bo do żadnej z nich i tak się nie zalicza. Bywa tam, bo zbiorowa terapia leczy jego chroniczną bezsenność. Spotkania przynoszą mu jednak tylko pozorną ulgę.
Okazuje się bowiem, że oprócz snu potrzebna jest mu bardziej rekonwalescencja chorej duszy. I gdyby nie przysłowiowe 'boom’ pozostałby pewnie nadal pedantycznym miłośnikiem sprzętu AGD. Z ta jednak różnicą, że w tym przypadku nie jest to tylko boom przysłowiowe. W rzeczy samej, pewnego dnia gustownie urządzone gniazdko bohatera zostaje wysadzone w powietrze.
W jego życiu następuje moment zwrotny. A film zaczyna przybierać nieoczekiwany obrót. Z pomocą poznanego niedawno niejakiego Tylera , operatora filmowego zajmującego się dorywczo produkcją mydeł, dostrzega on nowe jakości pustawej dotąd egzystencji. Wcześniej nie wiedział, że można być człowiekiem 'niepokornym’, że można się nie starać, nie czuć potrzeby posiadania rzeczy- że można być Tylerem: sikać w posiłki jako kelner, wklejać w kopie filmów familijnych urywki z pornografią jako operator, konstruować materiały wybuchowe jako producent mydła. I nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Tyler objawia mu się więc z czasem jako przywódca, mentor, niemalże prorok. Gdyby tylko nasz bohater wiedział, jak wiele ich łączy…
Na skutki tej niecodziennej przyjaźni nie trzeba było długo czekać.
W piwnicy powstaje tajny klub, któremu 'przyjaciele’ patronują. Tam sfrustrowane pokolenia mężczyzn mogą wyrzucać z siebie negatywne emocje (w sposób mniej konwencjonalny niż zwykła terapia) poprzez 'walkę wręcz. Oprócz katowania na śmierć dozwolone jest praktycznie wszystko. Ta brutalna swoboda przywołuje mi na myśl, spektakularne walki mężczyzn w klatkach (chociażby Ultimate Fighting Championship), podczas których to, niejednokrotnie jesteśmy świadkami nie tyle technicznych umiejetności zawodników, co upustowi jaki dają swemu niemalże zwierzęcemu instynktowi.
Każdy, wyróżnia się indywidualnym stylem walki, niekiedy integralnym z jego osobowością. Na ringu hołubi się nie tylko spontaniczną siłę, ale i przemoc przynoszącą satysfakcję walczącemu, czy przede wszystkim jego krwiożerczej publice. Również w wypadku fincherowskiego 'Fight Clubu’, siłę napędową stanowiło uczucie satysfakcji. Poczucie bycia lepszym niż motłoch bezbarwnych metroseksualistów , niespełnionych sprzedawców opon, naukowców, nauczycieli wciąż od kogoś zależnych. Im bardziej jednak stowarzyszenie się rozrasta, tym bardziej sprawy zaczynają się komplikować.
A my po raz pierwszy demaskujemy podwójną osobowość przywódcy 'Podziemnego kręgu’: naszym oczom ukazuje się dziwaczna hybryda składająca się z zagubionego konsumenta i przebojowego Tylera. Problem w tym, że mowa tu nie o zespoleniu umysłów, ale o rozdwojeniu jaźni. W efekcie, dopiero pod koniec filmu zauważamy, że Tyler to nie tylko wytwór fantazji, ale i integralna część osobowości bohatera będąca odpowiedzią na chorą rzeczywistość, wyrazem braku jej akceptacji.
Według chińskiego mistrza yiguan (odmiana kung fu) Wang Xiangzhai istnieją trzy powody uprawiania sztuki walki: zdrowie, samoobrona i korzyść dla społeczeństwa.
Chęć walki wynikająca z ostatniej z wyodrębnionych możliwości to oznaka zdrowia ciała i ducha. Filozofia postaci stworzonej przez Finchera jest deformacją tradycyjnego pojmowania sensu walki. Powodem tej alteracji znaczeń jest choroba duszy 'wojownika’. A chora dusza projektuje chorą rzeczywistość. Zastanówmy się zatem na czym polega walka bohatera , bo przecież nie na samoobronie czy altruistycznej postawie wobec społeczeństwa, jak sugerowałby początek tego rozdziału.
Jakiego antidotum dostarczają mu krwawe zmagania z członkami 'Podziemnego kręgu’? Przede wszystkim dają mu to, czego on nigdy nie posiadał, a za czym przez szereg lat podświadomie tęsknił: Władzę, Wolność, Poczucie spełnienia, Sens. Paradoksalnie walka przywraca mu spokój i zdrowie: przestaje cierpieć na bezsenność, przestaje fundować skołatanej duszy terapię na spotkaniach dla rekonwalescentów. Jednak z czasem chory potrzebuje coraz większej dawki leku. I jedynie Tyler może mu ją przepisać.
Upadły anioł nie zawsze cuchnie siarką.
Czasem najstraszliwszy doprawdy Belzebub czai się w biurze, gdzie zwyczajnie i po ludzku pracuje, przywdziewa dla niepoznaki markowe garnitury, kupuje meble z 'Ikei’. Dlaczego więc demoniczne piętno dotknęło tego niczym nie wyróżniającego się mężczyznę i czemu tak późno zaczął je wykorzystywać?
Fincher ukazuje, a ja skanduje wraz z nim, że tak naprawdę nie ma znaczenia miejsce, czas ani wcielenie demona, tylko świadomość jego niszczycielskiej mocy. W wypadku 'Podziemnego kręgu’ przynosi ona autodestrukcję. Demon wskrzesza się po to, by się unicestwić. Taki obrót spraw przynosi nadzieję, że jeśli zła nie można pokonać, to ono prędzej czy później zniszczy się samo.
Najbardziej demonicznie wygląda nasz bohater kiedy, o ironio, tego demona ma w sobie już najmniej. Po nieudanej próbie zabicia 'siebie’ ale po unicestwieniu 'Tylera’, siedzi na krześle, pogrążony w ciemności. Jego opuchnięta twarz zohydzona jest dodatkowo przez wątłe światło. Jednak diaboliczna aura tego kadru powoli wygasa. Chwilę potem mężczyzna po raz pierwszy dotyka Marli bez pośrednictwa Tylera.
Jesteśmy pokoleniem chłopców wychowanych przez kobiety. Nie wiem czy kolejna to dobre rozwiązanie’.
A jednak pojawia się w tej historii kobieta. Dopiero w konfrontacji ze sceną końcową, która wszystko wyjaśnia, widzimy jak bardzo Marla (Helena Bonham Carter) była cierpliwa .Wtargnęła do życia naszego bohatera i choć była niejednokrotnie wypraszana przez jego ego (konsument) wracała do anarchistycznego id (Tyler).
Przy dźwiękach piosenki „Where is my mind’ zespołu Pixies, ona – zagniewana i zmartwiona jego stanem, on – po nieudanej próbie samobójstwa, trzymają się za ręce. To chyba znak, że Tyler ostatecznie umarł. I że pomimo pozornego niedopasowania, ludzie nadal próbują budować między sobą relacje.
W obrazie Finchera spotykamy się z deformacją wielowarstwową.
Analizując wszystkie jej przejawy, mogłabym ją nazwać deformacją totalną: ponieważ dotyczy ona wszystkiego co otacza bohatera i co mu tak bardzo zatruwa życie: społeczeństwa, odczuć, uczuć, zobowiązań i ograniczeń. W miarę posuwania się akcji dostrzegamy przyczyny tej deformacji; złamane serce Jacka ( bezimienny bohater utożsamia Jacka ze swoim prawdziwym ego, człowiekiem sfrustrowanym, zagubionym w świecie rzeczy materialnych ) czyli samotność dziecka wychowywanego bez ojca. Na naszych oczach rozgrywa się opowieść o bolesnej konfrontacji z rzeczywistością.
Jej pierwszą fazą jest w miarę obiektywna analiza rzeczywistości (jestem konsumentem, częścią jakiejś machiny), następnie analiza swojego wnętrza (chodzę na terapię, jestem sfrustrowany) i na końcu, chęć deformacji rzeczywistości (stworzę coś nowego, będę wolny, choć wolnym być tu nie sposób, chcę być kimś innym, choć jest to niemożliwe). Tego co rozpoczął Tyler a co skończył Jack nie potrafię nazwać zmianą, szczególnie w obliczu scen końcowych filmu ( Projekt Zagłada stworzony przez Podziemny Klub, próba samobójcza bohatera). Toż to czysta deformacja. Czyli rezygnacja z formy dawnej na rzecz czegoś nowego i niedookreślonego. Zastąpiłabym tu nazwę Projekt Zagłada na Projekt Ameba. Bo tym właśnie stała się zdeformowana wizja świata bohatera.
Walka Jacka.
Z depresją, z jego przywiązaniem do rzeczywistości materialnej, walka przeciwko wytworom społeczeństwa: komercjalizacji życia czyniącej ludzkie istnienie plastikowym, pozbawionym sensu (przypadek Raymonda studiującego biologię). A przecież to walka z wiatrakami, w końcowej fazie siejąca bardziej spustoszenie, granicząca z terrorem. Cel przyświecający początkowym ideom został zdeformowany. Ale w końcu 'żeby zrobić omlet trzeba rozbić jajka’ podpowiada demoniczne alter ego, Tyler. Cokolwiek to znaczy, większego sensu nie przedstawia, bo niszczenie logo firm czy wysadzanie kafejki z dziełem sztuki sponsorowanym przez dużą korporację, do niczego na dłuższą metę nie prowadzi. Nie wiązałabym jednak tego bezsensu z głupotą, ale właśnie z uczuciem nieokreślonej bezsilności wobec… no właśnie, wobec czego? Najpotężniejszym wrogiem człowieka okazuje się być on sam.
Zmiana władzy jest momentem przemiany, która domaga się, żeby towarzyszył jej właśnie taki wyrazisty rytuał przejścia od tego, co stare, do tego , co nowe. I to wszystko zapewnia członkom podziemnego klubu Tyler. Tu możesz robić prawie wszystko co zechcesz, mówi im, tu nie ma klarownych reguł, stresu, tu stajesz się wolny. Tu stajesz się panem siebie samego. Całkowite zaprzeczenie zastanej rzeczywistości.
I znów paradoks. Nie każdy może mieć władzę. Członkowie tajnego klubu w ostateczności okazują się pionkami, oni chcą być komuś posłuszni, bo dzięki swemu przywódcy czują się lepiej, czują się silniejsi. Potrzebują solidarności okraszonej odrobiną terroru. Jako nowicjusze buntowali się przeciwko bezsensowi rzeczywistości – teraz sami go tworzą (chociażby Projektem Chaos).
Nie jesteś samochodem, którym jeździsz, nie jesteś zawartością swojego portfela. Jesteś roztańczonym pyłem tego świata.
Fincher lęki człowieka uwydatnia. Nie tylko dzięki zręcznie opowiedzianej historii, ale i szacie muzycznej filmu. Przyczyniają się do tego The Dust Brothers czy Pixies, których soundtrack rozbrzmiewa dyskretnie, rytmicznie, tworząc surową atmosferę, podkreślając stany emocjonalne bohaterów. Muzyka 'spoza kadru’ posiada właśnie takie zadanie- ilustracyjne, dopełniające obraz. W 'Podziemnym kręgu’ tworzy intymną atmosferę, i choć najczęściej elektroniczna, to trzeba przyznać, że jest silnie emocjonalna.
Jeden z nielicznych mankamentów tego obrazu to jednak zbyt nachalne flashbacki pojawiające się w momencie gdy Jack odkrywa prawdę o sobie i o swojej dziwnej przypadłości. Sekwencja scen tłumaczących podwójną naturę Jacka jest moim zdaniem 'przedobrzona’. Najpierw wszystko objawia mu Tyler, później pojawiają się wspomniane wcześniej flashbacki, potem znowu telefon do Marli i powtórne dowody. Trochę to jak dla mnie za jawne.
Dzieło Finchera ma być dosadne. Dosadne w wyrazie, w odbiorze. Ten rodzaj dosadności to zresztą atut 'Podziemnego kręgu’, bo to dzięki niej zapada tak łatwo w pamięć. I nie umyka.
Związki jakie zachodzą między obrazem, słowem a wątkami fabularnymi koncentrują się na postaci głównego bohatera. Słowa w filmie to przede wszystkim snujący autobiograficzną opowieść narrator (bohater, Jack).
Jego słowa są lapidarne, lecz na tyle pełne by nieść treść, czasem poetyckie, czasem ironiczne, pełne czarnego humoru, pobrzmiewają w głosie spokojnym. Jednak pomimo tego film budzi napięcie i niepokój.
Norton i Pitt to dobry wybór, zważywszy na to, że Fincherowi byli potrzebni aktorzy wyraziści. Oni nie są po to by grać – ale by przedstawiać. Przedstawiać siebie lub kogoś innego podobnego do siebie, kim mogliby być, mając takie, a nie inne cechy.
A dla mnie ten rodzaj przedstawiania jest jak najbardziej wiarygodny.