WITNEY HOUSTON – OKULTYSTYCZNA OFIARA ILUMINATÓW.
22 października 2020FACEBOOK TO TAJNY PROJEKT DARPA O NAZWE ”LIFELOG”.
23 października 2020Szufladkowanie uważa się za metodę upraszczania problemów, których komplikację sprowadza się do policzalnej, wymiernej i poddającej się opisowi szufladki właśnie. Za lekceważące podejście do tematów, które wymagają głębokiej analizy, poszanowania i pokory w podejściu oraz szczegółowego wglądu. A tu bach – do szufladki i po sprawie.
No jakże to tak? Ano tak to właśnie, że wszelkiego rodzaju czcza z pozoru systematyka po prostu pomaga w zobrazowaniu danego zagadnienia, dzięki czemu łatwiej odnaleźć nam się w całości zagadnienia. Tak jako osoba terapeutyzowana jak i sam terapeuta.
Który z dziecięcych schematów ukształtował Ciebie?
Jednym z ważniejszych w psychologii procesem szufladkowania jest próba ogarnięcia w formalne ramy tak zwanych wczesnych nieadaptacyjnych schematów. Czyli wzorców zachowań życiowych, które swój początek biorą w głębokim dzieciństwie, a potem przez całe nasze życie rzutują na przebieg tego co i jak robimy. Zakopane w naszej indywidualnej nieświadomości, zwanej też podświadomością często i gęsto emanują na naszą świadomość żywo działając na nasze działania, emocje, podejście, tak do wspomnień jak i do przyszłości, postrzeganie świata i przede wszystkim na interakcje z innymi ludźmi.
Uruchamiane przez różnorakie (wynikające także z dzieciństwa) triggery odpalają bardzo silne emocje jak lęk, gniew, złość, smutek, poczucie melancholii, co koniec końców w najlepszym wypadku komplikuje nam życie, a w najgorszym prowadzi do wszelakiej maści neuroz i psychoz. Czyli cud, miód i orzeszki. A żyć trzeba. Najlepiej ciesząc się tym życiem. No ba…Wieloletnie badania Jeffreya E. Younga wykazały istnienie pięciu podstawowych obszarów schematów, które zasadniczo są też zarazem i przyczyną powstawania tych nieadaptacyjnych schematów właśnie.
Pierwszym z nich jest obszar Rozłączenia i odrzucenia, w którym zawierają się wszystkie dziecięce lęki związane z poczuciem osamotnienia, oderwania od rodziców, niewysłuchania, upokorzenia, poczucia winy. Owocuje często poczuciem niestabilności więzi, kiedy to uważamy że żadna z naszych relacji po prostu nie przetrwa. No bo w imię czego, skoro w dzieciństwie też jej nie było. Podobnież obszar tych schematów skutkuje poczuciem skrzywdzenia i nieufności, co przekłada się choćby na przekonanie, że nie ma sensu z kimś się wiązać, bo nikt nam nie zaufa i nikt nie jest godzien naszego zaufania.
Możemy tutaj też dostać pozornie niegroźną deprywację emocjonalną, dzięki której każde uczucie jakie dostaniemy od partnera będzie dla nas tak nienaturalne i przerośnięte, że aż niemożliwe by zaistnieć i nieszczere. Bo jak w dzieciństwie nie usłyszeliśmy ani razu „kocham Cię”, no to jak mamy takich fantazyj słuchać w dorosłości. O ich mówieniu już nie mówiąc. A sam samym naprawdę ciężko będzie doświadczyć poczucia bezpieczeństwa w związku z kimkolwiek.
Albo z innej beczki mamy tu choćby poczucie własnej wadliwości, odtrącenia, bycia gorszym i co za tym idzie wstydu, występujące choćby u osób z borderline. A wisienką na torcie Rozłączenia i odrzucenia jest poczucie wyalienowania, inności, wyobcowania z otoczenia i bycia aspołecznym odmieńcem. Cudnie no nie?Drugim z naszych obszarów schematów jest obszar Osłabienia Autonomii i braku dokonań, który dostaliśmy w dzieciństwie od rodziców projektujących na nas życie w groźnym otoczeniu, któremu ciężko sprostać, my zaś dostajemy tak wysokie wymagania, że im nie sprostamy także. I wtedy ogólnie ciężko nam sprostać czemukolwiek.
Albo paradoksalnie robiono za nas wszystko, dzięki czemu obie ręce mamy przysłowiowo lewe. I żwawo wchodzimy w schemat zależności i niekompetencji, także nie potrafiąc stawić czoła wymaganiom życia. Mamy tu też przesadną podatność na zranienie lub zachorowanie, gdzie tkwimy w stanie sparaliżowania przed jakimkolwiek działaniem, które przecież może zakończyć się dostaniem po raz kolejny oklepu od życia. I tak się kończy – bo przecież dostajemy to o czym myślimy.
Czysta fizyka kwantowa. I kwantowa psychologia. A my mamy tutaj jeszcze na dokładkę uwikłanie emocjonalne, nie w pełni rozwinięte ja i koniec końców poczucie bycia chodzącą porażką. I tak kurwa do zajebania przez całe dekady.Kolejny analizowany obszar schematów to Uszkodzone granice, gdzie nie mieliśmy owych w młodości wcale, przez co wyrośliśmy w poczuciu własnej wyjątkowości i bycia w God-Mode, co przekłada się na protekcjonalne podejście do ludzi, skakaniu po ich głowach w dążeniu do celu, a w najlepszym wypadku „tylko” rywalizacji z nimi.
I całym światem. I na końcu z sobą, jak już nie ma z kim rywalizować. A w głębi płacze małe dziecko, które nie wie co można, a co nie. Gdyż granice nie istniały, podobnie jak dyscyplina, samodyscyplina i chociaż cień zdrowej samokontroli. Takiej w ilości tyci tyci, na tyle by lekko wyhamować dziecięce rozpasanie. Dziecko nie mające postawionych zdrowych granic to nie jest szczęśliwe dziecko. Wbrew pozorom.
Czwartym obszarem jest Nakierowanie na innych, gdzie to co chcą inni jest ważniejsze od tego co chcemy my sami. Potrzeby innych są ważniejsze. Więc poświęcamy się innym. I poświęcamy im swoje potrzeby. Albo sami poszukujemy akceptacji i atencji. Bo tylko opinia innych może dać nam to czego sami sobie dać nie potrafimy. Bo tak nas nauczono. A my podporządkowujemy się tym innym.
Podobnie jak ślepo podporządkowywaliśmy się naszym agresywnym rodzicom lub oglądaliśmy podporządkowującą się apodyktycznemu tacie mamę. Albo odwrotnie. Jeden pryszcz. Bez różnicy. Mamy równouprawnienie i matriarchat rządzi w co najmniej tylu domach w ilu rządzi patriarchat. XXI wiek, trzy pokolenia po wojnie, a wojna wciąż pokutuje w domowych zaciszach.
A żyć jakoś trzeba. I stanąć do swojej żeńskości czy męskości. Być nimi. A to nie jest łatwe. Bo trzeba odpuścić. Po prostu.I ostatni obszar to Nadmierna czujność i zahamowanie, w których pozostajemy odcięci od swoich zdewaluowanych emocji, na które patrzymy jako na nam niepotrzebne, nie całkiem dojrzałe i wręcz infantylne. Więc jako takie odrzucamy je, pogrążając się w bagnie zahamowania emocjonalnego.
Albo z kolei skupiamy się tylko na negatywnym aspekcie otaczającego nas świata, bo „na pewno się nie uda, wszystko jest do dupy, z nami na czele”. A zazwyczaj tak na świat patrzyli ci, którzy dzierżyli stery naszego dzieciństwa. Albo dla odmiany jesteśmy zatopieni w skrajnym perfekcjonizmie, którego wymagamy tak od siebie, jak i od innych. I pociąga to za sobą destrukcyjną odmianę krytycyzmu oraz surową bezwzględność niosącą ze sobą przekonanie, że każdy, nawet najmniejszy błąd zasługuje na wypunktowanie, wskazanie i karę. A naszym życiowym partnerom czy nie daj Bóg podwładnym w pracy tylko współczuć.
I już nie dziwi Steve Jobs dzielący ludzi na geniuszy i debili. Jeden albo zero. Wszystko albo nic. A swoich biologicznych rodziców miał na maxa wypartych i odciętych. I sam od emocji był odcięty również. No i na koniec medytujący, niepijący weganin umiera na raka trzustki, który w biologii totalnej jest wynikiem odcięcia od ojca. No helou…No i po co to wszystko? Te całe szufladki.
No po co? No po to byśmy sobie sami uświadomili, w których z nich my sami jesteśmy uwiązani. Z której wypełzliśmy poprzez norę naszego dzieciństwa, do tych łąk dorosłości malowanych zbożem rozmaitym. Pełnych czyhających na nas wabiących słodkawym fetorem krowich placków. W które prędzej czy później wdepniemy. No chyba że uchwycimy gdzie w naszym dzieciństwie tkwią wiodące nas na życiowe manowce drogowskazy.
Te zdefektowane kompasy, dzięki którym w stronę tych placków będziemy ochoczo i nieświadomie zmierzać. To po to te szufladki właśnie. Bo na kwantowym poziomie podświadomości nic nie leczy nas tak skutecznie jak nasza własna świadomość. Gdy mamy świadomość istnienia problemu, potrafimy zidentyfikować jego źródło, jego przyczynę, jego wczesne kiełkowanie, rozwój, zakwitanie i owocowanie to mamy większą część ustawiania terapii za sobą.
Mamy to niejako już na talerzu. Wysmażone, przyprawione i przygotowane do spożycia. Teraz tylko pozostaje nabić to na widelec i skonsumować. Obwąchać, polizać, posmakować, pogryźć, przeżuć, połknąć. A potem strawić. I to co trzeba zintegrować z nami samymi. Bo to część nas. A to co nam niepotrzebne wydalić i pozostawić przy tych, do których ten klocek należy. Z miłością, szacunkiem, pokorą i wdzięcznością. A my sami z radością pójdziemy dalej. Już bez tego…