SMUGI CHEMICZNE – NEVADA CITY BĘDZIE PIERWSZYM MIASTEM NA ŚWIECIE KTÓRE WYMUSI STREFE WOLNĄ OD CHEMTRAILS.
3 marca 2021JUSTIN BIEBER – ”PEDOFILSKIE ELITY HOLLYWOOD CHCIAŁY MNIE I MOJE DZIECKO”
4 marca 2021Być może sądzisz, że robisz dla swego zdrowia wszystko, co powinieneś – przestrzegasz diety, ćwiczysz, przyjmujesz suplementy – czy pomyślałeś jednak o prądzie elektrycznym płynącym w Twym domu, miejscu pracy i otoczeniu? Nie wolno go ignorować – poucza dr Sam Milham, emerytowany lekarz i epidemiolog z Departamentu Zdrowia stanu Waszyngton w USA.
Milham stwierdził kiedyś, iż „istnieje, wysokie prawdopodobieństwo, że większość dwudziestowiecznych chorób cywilizacyjnych, takich jak schorzenia sercowo-naczyniowe, rak, cukrzyca także samobójstwa są skutkiem nie tylko stylu życia, lecz także pewnych fizycznych aspektów samej elektryczności.”
Badał on możliwość powiązań pomiędzy podwyższoną zachorowalnością na choroby nowotworowe w szkołach a „brudną” elektrycznością sieciową w klasach i podejrzewał, że mogą one okazać się szerszy. Ponieważ jednak w roku 1956 niemal cała populacja Stanów Zjednoczonych była już zaopatrzona w elektryczność z sieci, Milham musiał cofnąć się do lat 20-tych XX w., by odnaleźć dane medyczne znaczącej liczby osób, które jeszcze prądu elektrycznego nie posiadały.
Brudna elektryczność, termin używany przez amerykańskie firmy energetyczne, odnosi się do dostaw energii, w których napięcie nie zmienia się równomiernie ze stałą częstotliwością, tak jak powinno, lecz zamiast tego wykazuje chwilowe zmiany o nieregularnej wartości i częstotliwości, wytwarzając w ten sposób przejściowe przebiegi napięć o wysokiej częstotliwości – innymi słowy, „przepięcia” lub „piki” w dostawie energii elektrycznej.
Dr Milham odkrył, że na obszarach zelektryfikowanych wskaźnik śmiertelności z powodu raka był wyższy o 60 proc., cukrzyca występowała o 40 proc. częściej, a samobójstwa – o 39 proc. częściej (wyższy był również, przez implikację, wskaźnik występowania depresji). Dr Milham zauważył podobny wzrost zachorowań na wymienione choroby na obszarach wiejskich, w miarę jak ulegały one elektryfikacji na przestrzeni kolejnych dekad.
Obecnie nauka zebrała już sporo obserwacji sugerujących, że mógł on mieć rację. W krajach rozwiniętych znaczna i wciąż rosnąca część populacji cierpi na długotrwałe choroby osłabiające organizm i nierzadko w konsekwencji zagrażające życiu. Wiele z nich, jak na przykład choroby serca, rak, silne bóle głowy, artretyzm, fibromialgia, otępienie, ADHD, a nawet cukrzyca, wiąże się z wpływem elektryfikacji.
Istotnie, wiele badań naukowych wykazało, jak silnie wpływa na nas promieniowanie elektromagnetyczne. W jaki sposób jednak doszło do sytuacji, w której tak niewiele osób jest w stanie w pełni uświadomić sobie rozmiar tego problemu?
Spójrzmy pokrótce na naukową stronę zjawiska. Wszystkie urządzenia elektryczne wytwarzają pole elektromagnetyczne, działające na pewną odległość od samego urządzenia. We współczesnym świecie wszyscy ich używamy i jesteśmy otoczeni sprzętem elektrycznym, zarówno własnym, jak i należącym do innych osób. Pomyślmy choćby o gigantycznych liniach przesyłu energii elektrycznej i lokalnych podstacjach sieci krajowej, jak również o sieciach telefonii komórkowej i radiowej sieci policyjnej (TETRA), nie wspominając już o naszych własnych odbiornikach telewizyjnych, lodówkach, komputerach, sieciach bezprzewodowych, konsolach do gier, telefonach stacjonarnych i wielu innych przedmiotach.
To stałe elektryczne zanieczyszczenie określane jest jako elektrosmog.
Promieniowanie twarde i miękkie
Nauka dzieli promieniowanie elektromagnetyczne na fale „twarde” (wysokoenergetyczne) i „miękkie” (o niższej energii). Fale o wysokiej energii mają własności jonizujące – to znaczy są zdolne do rozbijania cząsteczek w ciele na naładowane elektrycznie „rodniki” – wysoce aktywne i biologicznie niebezpieczne cząsteczki. Wiadomo już od kilkudziesięciu lat, że promieniowanie o wysokiej energii (wysokiej częstotliwości) – jak np. promienie rentgena ze skanerów rtg lub promienie gamma z nuklearnych elektrowni i bomb – wywiera wpływ na nasze zdrowie.
Twarde promieniowanie jonizujące wykazuje wyraźny i bezpośredni związek pomiędzy pochłoniętą dawką a wytworzonym przez nią skutkiem: im silniejsze jest promieniowanie, tym poważniejsze powoduje uszkodzenia. Oznacza to, że naukowcy mogą wiarygodnie obliczyć poziom zagrożenia dla zdrowia w przypadku takich zdarzeń jak katastrofa nuklearna w Fukushimie w Japonii, lecz także podczas korzystania ze skanerów medycznych, dzięki czemu mogą dobrze zrozumieć i zdefiniować dawki bezpieczne dla pracowników elektrowni atomowych i dla pacjentów poddawanych rentgenowskim prześwietleniom lub tomografii.
Zauważono wyraźny związek pomiędzy pojawieniem się sieci elektrycznych a wzrostem zachorowań na raka, cukrzycę i depresję na danym obszarze.
Miękkie, niejonizujące promieniowanie elektromagnetyczne obejmuje fale świetlne, ciepło podczerwieni, mikrofale, fale radiowe oraz fale o niższej częstotliwości, takie jak elektryczność sieciowa. W przypadku tej formy promieniowania zależność między otrzymaną dawką a jej skutkami jest znacznie mniej bezpośrednia. A ponieważ promieniowanie takie nie wywołuje oczywistych wymiernych skutków, jak czyni to jonizacja, większość naukowców zwyczajowo uważa je za ogólnie nieszkodliwe, z wyjątkiem jego ekstremalnych poziomów, skutkujących przegrzaniem lub porażeniem prądem.
Efekt Frankensteina
Z biegiem lat przeprowadzono tysiące badań naukowych nad skutkami promieniowania niejonizującego, wszystkie one są jednak na ogół ignorowane jako niezgodne ze sposobem myślenia większości naukowców i lekarzy. Ma to związek ze zdarzeniami historycznymi. W XVIII wieku naukowiec o nazwisku Luigi Galvani odkrył, iż prąd elektryczny powoduje ruch mięśni: organizował pokazy, na których noga nieżywej żaby prostowała się lub zginała, gdy poddano ją działaniu elektryczności.
Stąd wzięło się błędne przekonanie, że za pomocą elektryczności można przywrócić do życia martwe zwierzęta i ludzi. Najsłynniejszym chyba rezultatem tej koncepcji była powieść Mary Shelley „Frankenstein”; przed jej napisaniem autorka czytała pracę Galvaniego.
Wielu naukowców doszło do wniosku, że jakiekolwiek sugestie dotyczące związku pomiędzy promieniowaniem niejonizującym a skutkami biologicznymi to nic innego jak tylko hokus-pokus, a ten, kto je wysuwa, musi być szarlatanem lub oszustem.
Jednakże, dzięki pracom Sama Milhama i wielu innych, naukowcy i lekarze zaczynają w końcu dopuszczać pogląd, iż niektóre składniki elektrosmogu mogą z dużym prawdopodobieństwem okazać się szkodliwe dla zdrowia.
Jak to na nas wpływa?
Czy naprawdę zachowujemy się jak przysłowiowe żaby w rondlu z wodą, podgrzewaną tak powoli, że żaby nie zauważają wzrostu temperatury i nie wyskakują z rondla zanim ugotują się na śmierć?
Czy zgadzamy się na zanurzenie w powoli (lecz stale) zagęszczającym się elektrosmogu, nie podejmując żadnych działań ochronnych?
Jeśli tak, to im gorsze są aktualne skutki tego rodzaju zanieczyszczenia, tym większa jest możliwość poprawy zdrowia po zastosowaniu prostych środków ostrożności, zmniejszających nasze narażenie na działanie elektrosmogu. Można powiedzieć, że „jest tak źle, że aż dobrze” – to znaczy, że bardzo proste środki bezpieczeństwa mogą uczynić bardzo wielu ludzi znacznie zdrowszymi.
Wprawdzie odkrycia Milhama nie brzmią optymistycznie, mogą nam jednak pomóc w dokonaniu prostych zmian naszego sposobu używania elektryczności i ograniczyć wystawianie się na codzienną dawkę promieniowania elektromagnetycznego, co z kolei może znacząco poprawić nie tylko nasze własne zdrowie, lecz także zdrowie naszych najbliższych.
Jak bardzo wrażliwi jesteśmy ?
Ta dziedzina nauki wciąż się rozwija, mamy już jednak pewne wyjaśnienia, dlaczego niebezpieczeństwo jest tak trudne do zidentyfikowania: różnorodność objawów, zróżnicowany czas odpowiedzi organizmu, różnorodność bodźców wyzwalających i stopni wrażliwości – wszystkie te czynniki tworzą razem niezwykle złożone pole badań.
Z pewnością problem dotyczy naszych układów odpornościowych, gdyż bardzo wiele osób wrażliwych na elektryczność cierpi również na inne alergie. Weźmy choćby mój własny przypadek: pracowałem w branży projektowania samochodów i w telekomunikacji, a moja praca wiązała się z bardzo częstym i długotrwałym używaniem telefonów komórkowych. Po pewnym czasie mój organizm przestał tolerować sygnały Wi-Fi telefonów komórkowych: wywoływały one u mnie silne i nieustające bóle głowy – połączenie migreny, nerwobólu nerwu trójdzielnego (twarzowego) i zapalenia mózgu i rdzenia z mialgią (chronicznym zmęczeniem). Teraz unikam elektrosmogu, na ile to tylko możliwe, zwłaszcza podczas snu, i rzadko już cierpię na bóle głowy.
Bibliografia : Milham S. Dirty Electricity: Electrification and the Diseases of Civilization. iUniverse.com, 2010