DYSONANS ŚWIADOMOŚCI : JAK WŁAMAĆ SIĘ LUDZIOM DO GŁOWY.
9 czerwca 2020CZY USA TO ”MISTYCZNY WIELKI BABILON” KTÓRY WKRÓTCE UPADNIE ?
10 czerwca 2020Bruce Lee był największym artystą sztuk walki jaki kiedykolwiek żył. Był też wielkim filozofem. Całe życie uczył się nowych rzeczy; Eksperymentował z nowymi metodami poprawy siebie. Był jak woda; bezkształtny, nieforemny i zawsze znajdował drogę. Co uczyniło go naprawdę wielkim było to, że nie był związany przez żadne tradycje. Dowiedział się co chciał, o czym myślał .
Poprawiał swoje umiejętności , podnosił wiedzę, nie zwracał uwagi na to co mu nie było konieczne. To jest chyba to najlepsze czego można się od niego nauczyć. Nawet jego styl walki Jeet Kune Do całkowicie opiera się na filozofii; bierz co jest przydatne – odrzuć to, co nie jest. Takie proste.
Należy pamiętać, że nie trzeba uczyć się czegoś dlatego że tak ktoś mówi albo tak mówią przepisy. Nie trać czasu i energii na uczenie się rzeczy, które nie pomogą Ci osiągnąć twoich celów. Ale jak już się czegoś uczysz, ucz się dokładnie.
Bądź jak woda która znajdzie drogę w każdej szczelinie. Nie bądź asertywny, ale dostosowuj się do obiektu, i wtedy znajdziesz swoja drogę aby przejść przez niego lub go obejść wokół. Jeśli się nie usztywnisz , nic wokół ciebie nie pozostanie bierną tajemnicą.
Życie to podróż i możesz napotkać przeszkodę na każdym kroku, ale nie pozwól, by Cię zatrzymała. Musisz umieć znaleźć drogę wokoło niej. Zawsze jest na to sposób i można obejście znaleźć. Wlej wodę do zbiornika, ale jeśli on nawet ma mały otwór, woda się z niego wydostanie.
Oczyść swój umysł, stań się bezkształtny. Bezkształtny, jak woda. Jeśli nalejesz wody do kubka, staje się kubkiem . Jeśli umieścisz wodę w butelce, staje się butelką. Wlejesz ją do czajnika, staje się czajnikiem. Tak, woda może płynąć lub może spadać. Bądź jak woda, mój przyjacielu.
Dostosowując się do obiektu nie oznacza że zawierasz kompromis albo poprzestajesz na czymś mniej. To po prostu oznacza, że można improwizować. Znajdź najlepszy sposób. Znaleźć sposób, który nie odwracają twojej uwagi od przyjętego celu. Skupić się na sposobie dotarcia twojego miejsca przeznaczenia. Nie staraj się zmienić, ale improwizować. Świat ciągle się zmienia, i jeśli się nie potrafisz dostosować będziesz pozostawać w tyle.
Istnieje wiele rzeczy, które możemy poznać z natury która nas otacza. Widzimy to wszystko codziennie, ale to ignorujemy.
Starożytni ludzie wiedział lepiej niż my jak się uczyć; byli dobrymi obserwatorami. Dowiedzieli się jak niecić ogień. Obserwowane pająki jak budują sieci i nauczyli się robić tkaniny na ubrania .
Bruce Lee odebrał najważniejsze lekcje życia obserwując wodę. Natura jest niesamowita.
Nauka jest ważną częścią naszego życia, i zawsze musimy nauczyć. Uczyć się na błędach i podejmujemy lepsze decyzje w przyszłości. Każdy popełnia błędy, ale jeśli nie nauczysz się niczego z błędnego doświadczenia, masz pewność że powtórzysz wszystko to samo jeszcze raz. Nasze błędy czynią nas takimi jakimi jesteśmy.
To prawda; za każdy błąd jaki zrobisz będą konsekwencje. Ale będą one również odgrywać rolę przy decyzjach jakie dopiero masz podjąć. Nie martw się o błędy, który możesz popełnić; koncentruj się na poprawie tych które już popełniłeś i zadbaj aby się nie powtórzyły.
Każdego wieczoru przed pójściem spać, spisuj rzeczy, których się nauczyłeś tego dnia. Napisz co będziesz robić, aby zapewnić, że błąd się nie powtórzy. Trzymaj te notatki osobno w notebooku, notatniku lub smartfonie. Pisz swój dziennik pokładowy.(kiedyś pisano pamiętniki) . Weź go ze sobą gdziekolwiek będziesz.
Bohaterowie filmów z Bruce’em Lee mówią mało, ale smacznie.
. Ma to ścisły związek z regułą, którą sami często wygłaszają na ekranie – kiedy już zdarza się im przemówić – i którą poza ekranem wygłaszał wielokrotnie człowiek odtwarzający ich role. Brzmi ona: zasadniczym celem ludzkiego życia jest uczciwa i pełna ekspresja siebie. Mowa to tylko jeden ze środków do jego osiągnięcia. Innym – może nawet najważniejszym – jest ruch, a więc ciało.
Jak tego dokonać? Jak w pełni wyrazić siebie? Dobrze jest zacząć od uświadomienia sobie już na początku, że różne światopoglądy, systemy i style, zwłaszcza style walki, przede wszystkim nas ograniczają. Dlatego należy je odrzucić. I stać się niczym woda, która – sama pozbawiona formy – zawsze przyjmuje kształt naczynia, w którym w danym momencie przebywa.
Po to tylko, żeby za chwilę znaleźć się zupełnie gdzie indziej i natychmiast, jak kameleon, upodobnić do jakiegoś kolejnego kształtu. Woda pozostaje w nieustannym ruchu, w wiecznym procesie transformacji. Jest nieuchwytna, nieograniczona, absolutnie wolna. Oto właśnie ostateczny cel egzystencji. Nie ma nic ważniejszego.
Ten nakaz – stań się jak woda! – powraca we wszystkich niemal publicznych wypowiedziach Bruce’a Lee. W wywiadach, scenariuszach filmowych, prywatnych rozmowach, radach, jakich udzielał swoim uczniom, listach do przyjaciół, podręczniku do Jeet Kune Do – „stylu walki bez stylu”, który stworzył. A także w kilkudziesięciu tekstach o tematyce filozoficznej, psychologicznej i duchowej zebranych w tomie Bruce Lee: Artist of Life, który ukazał się w 2001 r. pod redakcją Johna Little, z przedmową wdowy, Lindy Lee Cadwell.
Pisze tam ona między innymi, że jej zmarły przedwcześnie mąż „wybrał ścieżkę samowiedzy, zamiast kolekcjonowania faktów, oraz ścieżkę samoekspresji, zamiast pracy nad własnym wizerunkiem, i dlatego właśnie ze spokojem ducha przyjął to, co było mu przeznaczone”.
Wbrew pozorom tego rodzaju filozofia nie ma wcale aż tak wiele wspólnego z tradycyjnymi dalekowschodnimi systemami duchowo-myślowymi, których Bruce Lee niewątpliwie czuł się spadkobiercą. Czy raczej: autorska filozofia Bruce’a Lee, człowieka, który zapoczątkował w zachodnim kinie modę na Orient i stał się ikoną mistrza sztuk walki – kogoś, kto walczy nie tyle pięściami, ile doskonale wytrenowanym umysłem – otóż ta filozofia wywodzi się w ogromnej mierze z zachodnich źródeł.
I to wcale nie dlatego, że młody Lee, zanim jeszcze osiągnął status międzynarodowej gwiazdy, studiował jak najbardziej zachodnią filozofię na University of Washington. Bynajmniej. Rzecz nie w tym, co studiował, ale raczej: kiedy i gdzie. Jeśli bowiem mielibyśmy jak najkrócej odpowiedzieć na pytanie o zasadniczy kontekst życiowej drogi twórcy Jeet Kune Do oraz jego przekonań, wskazanie byłoby jednoznaczne. Bruce Lee był przede wszystkim dzieckiem amerykańskiej kontrkultury lat 60. Jej ducha, naczelnych haseł i pragnień.
Dziesięć milionów i wewnętrzna harmonia.
Był drogowskazem dla tych, którzy wierzą, że mogą odmienić swój los; symbolem zwycięstwa słabych i wykluczonych nad możnymi tego świata. Był kasowym aktorem i celebrytą; chińskim wcieleniem amerykańskiego snu o sukcesie. Bruce’a Lee w 45. rocznicę jego śmierci przypomina Piotr Żelazny.
Nieprzypadkowo na liście jego ulubionych lektur znajdowali się od wczesnych lat studenckich tacy klasycy ówczesnej „nowej duchowości”, jak Alan Watts, amerykański myśliciel i pisarz propagujący zachodnią wersję taoizmu. Albo hinduski nauczyciel Jiddu Krishnamurti – jako dziecko ogłoszony nową inkarnacją Chrystusa przez C.W. Leadbeatera i Annie Besant, następczynię Heleny Bławatskiej w Towarzystwie Teozoficznym, później jednak działający już wyłącznie na własną rękę i głoszący radykalną wolność od wszelkich społecznych, religijnych i pojęciowych ograniczeń.
A także Fritz Perls, twórca psychoterapii Gestalt, oraz Abraham Maslow, prekursor psychologii i psychoterapii humanistycznej. Badacze kontrkultury nie mają dziś wątpliwości, że to między innymi ci właśnie autorzy najpełniej zdefiniowali – a może raczej wyrazili – przesłanie określające specyfikę tamtej epoki.
Co było w nim najważniejsze? Po pierwsze, budzenie „ukrytego potencjału”, jakkolwiek go rozumieć. Po drugie, zwrot do wewnątrz, czyli zainteresowanie raczej sferą duchowo-psychiczną niż badaniem i eksploatacją świata zewnętrznego. Po trzecie, sięganie po egzotyczne, najchętniej wschodnie koncepcje duchowości i odwrót od chrześcijaństwa jako religii opresyjnej i skoncentrowanej na poczuciu winy. I wreszcie – po czwarte – pełna (samo)realizacja własnego self, czyli jaźni, spętanej przez społeczne, moralne i religijne konwencje, jako naczelny cel każdej ścieżki duchowego i psychologicznego rozwoju. Oto esencja tego przesłania. Bruce Lee przyjął je i uzupełnił o pewne elementy filozofii taoistycznej i zen. A wehikułem do realizacji tego duchowo-filozoficznego konglomeratu uczynił chińskie sztuki walki, które trenował od dziecka i w których osiągnął stopień absolutnego mistrzostwa.
Istotę swojego podejścia zawarł w wydanej staraniem Lindy Lee Cadwell książce Tao of Jeet Kune Do, która ukazała się dwa lata po jego śmierci. Pracę nad tym dziełem, stanowiącym pełny wykład jego koncepcji i wizji sztuk walki, Lee zaczął na początku lat 70. Zmagając się z dotkliwą kontuzją pleców – skutek zbyt intensywnego treningu – przez kilka miesięcy większą część dnia spędzał w specjalnie do tego przystosowanym ortopedycznym łóżku. Właśnie wtedy zaczął systematycznie spisywać swoje przemyślenia dotyczące kung-fu oraz „techniki bez techniki”, jak często określał stworzony przez siebie styl.
Lektura tej książki przypomina poruszanie się po doskonale znanym terenie. Wiele zdań brzmi znajomo, zresztą spora część z nich – co dziś już wiemy bez najmniejszych wątpliwości – została wprost przepisana z książek autorów wspominanych wyżej, a także z Prawdziwej Księgi Południowego Kwiatu Zhuangzi, klasycznego dzieła będącego jednym z fundamentów chińskiego taoizmu. Wątkiem zasadniczym i dominującym jest tu jednak dążenie do osiągnięcia takiego pułapu umiejętności, który pozwoli walczącemu na ruch całkowicie swobodny i niewymuszony, a zatem również nieograniczony żadnym skodyfikowanym zestawem technik.
Wojownik podążający ścieżką Jeet Kune Do jest w każdym momencie doskonale zintegrowany z własną najgłębszą naturą. Działa z poziomu najwyższej wolności. Nie odczuwa lęku, bo wskutek intensywnego treningu fizycznego jego ciało i umysł są idealnie zsynchronizowane. A także dostrojone do przepływu energii we wszechświecie. W walce nie stara się on ani wygrać, ani przegrać. Po prostu porusza się zgodnie z własną wewnętrzną dynamiką i w ten sposób bezwiednie i bez wysiłku prowadzi do zakończenia starcia.
Cechują go prostota, bezpośredni wgląd, intuicyjna, pozbawiona kalkulacji reakcja na działanie przeciwnika. W ten sposób – jak mówi Tang Lung, główny bohater filmu Droga smoka, który Bruce Lee wyreżyserował – „nawet poprzez najbardziej agresywne ruchy adekwatnie wyraża siebie”.
Ale czy to w ogóle możliwe? Na pewno jest to piękna idea. Choć dziś już mniej aktualna niż w czasach Bruce’a Lee. Marzenie o pełnej realizacji ukrytego potencjału, zintegrowania umysłu z ciałem, uczynienia z życia czegoś w rodzaju niczym niezakłóconego przepływu mentalnej i fizycznej energii – słowem wszystkie marzenia i ideały lat 60. oraz późniejszego o dekadę ruchu New Age, który z nich wyrósł, przynależą dziś już raczej do przeszłości.
Tak w każdym razie twierdzą socjolodzy uważnie przyglądający się współczesnej kulturze, między innymi Eva Illouz i Anthony Giddens. Zarówno psychologia humanistyczna, jak i rozmaite zainspirowane wschodnią duchowością filozofie operują teraz znacznie skromniejszym językiem. I obiecują przede wszystkim lepszą adaptację do korporacyjnej rzeczywistości późnego kapitalizmu. Zamiast „pełnej realizacji ukrytego potencjału” częściej oferują sprawniejsze funkcjonowanie w pracy oraz bardziej satysfakcjonujące życie uczuciowe.
Nie znaczy to jednak wcale, że przesłanie Bruce’a Lee kompletnie się zdezaktualizowało albo że nie przyniosło bardzo konkretnych owoców.
Dana White, prezydent Ultimate Fighting Championship, największej na świecie organizacji MMA (mieszanych sztuk walki), nie ma najmniejszych wątpliwości, że to właśnie Bruce Lee jest właściwym ojcem tej dyscypliny. Odejście od tradycyjnych podziałów, stosowanie technik nieograniczonych do żadnej konkretnej szkoły oraz aktywna, praktyczna praca nad stworzeniem stylu będącego połączeniem co najmniej kilku klasycznych sztuk walki – wszystko to zawdzięczamy właśnie Bruce’owi Lee.
Ale również w głębszym sensie jego dorobek jest po prostu imponujący. Konsekwencja, z jaką Lee pracował nad osiągnięciem biegłości w życiu i w sztukach walki, jest naprawdę unikatowa. Lektura jego zapisków i krótkich filozoficznych esejów pokazuje, że był to człowiek bez reszty ogarnięty pragnieniem samopoznania i samodoskonalenia, a co najważniejsze – starający się postępować w całkowitej zgodzie z własnymi przekonaniami. Stąd jego systematyczne dążenie do pełnego zintegrowania życia, sztuki i sportu.
Stąd gra aktorska bez gry aktorskiej, którą uprawiał mniej więcej od czasu nakręconego w Hongkongu Wielkiego szefa. Idea przyświecająca temu szczególnemu przeniesieniu taoistycznej zasady wu-wei – czyli działania przez niedziałanie – do sfery filmu polegała na dążeniu do pozostawania wciąż tą samą osobą, w życiu i na ekranie. Żadnego udawania, żadnego kreowania fikcyjnych postaci. Integralność wizerunku z jaźnią, jej „pełna, uczciwa ekspresja” zarówno w codzienności, jak i w sferze fikcji.
I to się chyba Bruce’owi Lee udało. Bo przecież kiedy dziś o nim myślimy, natychmiast staje nam przed oczami ten niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju ikoniczny wojownik. Równie przekonujący, kiedy z charakterystyczną miną i towarzyszącym temu okrzykiem nokautuje gromadę przeciwników w Wejściu smoka, i wtedy, gdy w ostatnim wywiadzie, który niedługo przed śmiercią przeprowadził z nim Pierre Berton, powiada z właściwą sobie emfazą: „Być jak woda to jest naprawdę trudna sprawa, mój przyjacielu”.